Archiwum Polityki

Wyrwać się z azbestu

Był 1983 r. Robert Wiśniewski, student nauk politycznych Uniwersytetu Nowojorskiego, przyszedł na zabawę sylwestrową do lokalu w mitycznej polskiej dzielnicy – Greenpoint. Niestety, zabawa skończyła się dużo przed północą. Zidentyfikowany jako warszawiak Robert został pożegnany komendą: „Tu się k... Łomża bawi”. Opuścił zabawę na dobre. Dziś Wiśniewski, prawnik, ma własną kancelarię na Broadwayu, w czwartki chodzi na Madison Avenue na lekcje tanga. Jego hiszpańska narzeczona wybrała kurs salsy. Z daleka od Greenpointu wyrastają Polacy profesjonalni, których z polskim gettem łączą najwyżej wigilijne zakupy. Różni ich od „Łomży” poczucie niesmaku wobec gettowej rzeczywistości polonijnej oraz mgliste na razie przekonanie o konieczności zorganizowania się na nowo.

Roberta Capalę nic w Łodzi nie trzymało, a na pewno nie pierwsza żona. Więc15 lat temu wylądował w Nowym Jorku. Z ciekawości. – Szybko zrozumiałem, że teraz Ameryka musi być moim domem i prawdziwym życiem.

I w tym momencie wyniósł się z polskiej dzielnicy, która w swojej masie pozostawała taka, jak zastali ją Sami Swoi, ze sklepem Kiszka i wróżką Marią, która posługuje się tradycyjną metodą wróżenia z fusów z kawy. Dziś Bob mieszka na Queensie, ale każdy poranek spędza na wzór amerykański w Central Park, na swoim ekskluzywnym rowerze górskim, ponieważ jest to doskonały sposób na zregenerowanie organizmu, a także nawiązanie nowych znajomości.

Największą tragedią starych polskich mieszkańców Greenpointu jest według Boba fakt, że od zakończenia wojny żyją oni rozkraczeni nad Oceanem Atlantyckim. Ani w Polsce, ani w Ameryce. Zamknęli się w getcie: po piętnastu w mieszkaniu z dykty, bez języka, bez zalegalizowanego pobytu, z oszczędnościami w polskim banku lub w skarpecie. Rachunki za prąd i wodę płaci polska agencja usługowa, co ogranicza do minimum kontakt z amerykańskim zaokniem biurokratycznym. Bob przeciwnie, od razu rzucił się na głęboką wodę. Został kierowcą limuzyny, z której korzystali biznesmeni z Wall Street. – Podziwiali moją odwagę i samozaparcie kamikadze. To dodało mi otuchy, a także otrzaskania z wielkim światem.

Do starszego brata w Ameryce dołączyli wkrótce Piotr – Peter i Jacek – Jack. Peter okazał się zdolnym pracownikiem budowlanym, specjalistą od rusztowań. Więc postawili na te rusztowania.

Siedem lat temu przeszli na swoje. – Własny biznes wymusza zjednoczenie z tym krajem, nie możesz żyć wyobcowany.

Polityka 32.2001 (2310) z dnia 11.08.2001; Na własne oczy; s. 92
Reklama