Roberta Capalę nic w Łodzi nie trzymało, a na pewno nie pierwsza żona. Więc15 lat temu wylądował w Nowym Jorku. Z ciekawości. – Szybko zrozumiałem, że teraz Ameryka musi być moim domem i prawdziwym życiem.
I w tym momencie wyniósł się z polskiej dzielnicy, która w swojej masie pozostawała taka, jak zastali ją Sami Swoi, ze sklepem Kiszka i wróżką Marią, która posługuje się tradycyjną metodą wróżenia z fusów z kawy. Dziś Bob mieszka na Queensie, ale każdy poranek spędza na wzór amerykański w Central Park, na swoim ekskluzywnym rowerze górskim, ponieważ jest to doskonały sposób na zregenerowanie organizmu, a także nawiązanie nowych znajomości.
Największą tragedią starych polskich mieszkańców Greenpointu jest według Boba fakt, że od zakończenia wojny żyją oni rozkraczeni nad Oceanem Atlantyckim. Ani w Polsce, ani w Ameryce. Zamknęli się w getcie: po piętnastu w mieszkaniu z dykty, bez języka, bez zalegalizowanego pobytu, z oszczędnościami w polskim banku lub w skarpecie. Rachunki za prąd i wodę płaci polska agencja usługowa, co ogranicza do minimum kontakt z amerykańskim zaokniem biurokratycznym. Bob przeciwnie, od razu rzucił się na głęboką wodę. Został kierowcą limuzyny, z której korzystali biznesmeni z Wall Street. – Podziwiali moją odwagę i samozaparcie kamikadze. To dodało mi otuchy, a także otrzaskania z wielkim światem.
Do starszego brata w Ameryce dołączyli wkrótce Piotr – Peter i Jacek – Jack. Peter okazał się zdolnym pracownikiem budowlanym, specjalistą od rusztowań. Więc postawili na te rusztowania.
Siedem lat temu przeszli na swoje. – Własny biznes wymusza zjednoczenie z tym krajem, nie możesz żyć wyobcowany.