Archiwum Polityki

Bunt w raju

Ewakuacja turystów, płonące samochody, zdemolowane sklepy. W departamentach zamorskich Francji ruszyła rewolucja. Na początek przeciw drożyźnie.
[rys.] JR/Polityka

Oficjalnie Francja nie ma już kolonii. To, co z nich zostało, nazywa się dziś dom-rom (pierwszy człon to skrót od département d’outre-mer, czyli departament zamorski, drugi od région d’outre-mer, czyli region zamorski). Francja ma ich cztery: Gwadelupa i Martynika na Karaibach, Gujana Francuska w Ameryce Południowej i Réunion na Oceanie Indyjskim. Od brzegów Europy dzielą je tysiące kilometrów, ale każda z tych ekskolonii jest dziś pełnoprawną częścią Francji, a zarazem Unii Europejskiej. Tak samo jak hiszpańskie Baleary.

Zbyt małe, by wybić się na niepodległość, regiony zamorskie są dla Paryża rosnącym kłopotem. Mieszka w nich 2,6 mln ludzi; w świetle prawa takich samych Francuzów jak ich rodacy z metropolii. Ale poziom życia w dom-romach i w metropolii dzieli przepaść, a specyfika gospodarcza byłych kolonii sprawia, że kryzys dotknął je szybciej i głębiej niż Francję właściwą. Pod koniec ubiegłego roku wybuchły zamieszki w Gujanie Francuskiej, w lutym na Gwadelupie, teraz niepokoje ogarniają Martynikę. Paryż dwoi się i troi, by opanować postkolonialną rebelię.

Departamenty zamorskie to tropikalne raje na ziemi.

Ich jedyne bogactwo to plaże, atole, góry i wodospady, nic więc dziwnego, że w ciągu kilku dekad zamieniły się w gigantyczne ośrodki wakacyjne dla Francuzów z Europy. Skutkiem ubocznym jest brak przemysłu i słabo rozwinięte rolnictwo, którego głównym towarem eksportowym są banany. Na dodatek od przyłączenia do Unii miejscowi muszą konkurować o miejsca pracy nie tylko z rodakami z metropolii, ale i z innymi Europejczykami, którym zamarzyło się błogie życie w tropikach.

Marie-Jo Perec, francuska lekkoatletka z Gwadelupy i potrójna mistrzyni olimpijska, narzeka, że całą swą karierę musiała robić z dala od rodzinnej wyspy.

Polityka 10.2009 (2695) z dnia 07.03.2009; Świat; s. 78
Reklama