Archiwum Polityki

Prywatnie w kosmos

Rozmowa z kontradmirałem Kenem Mattingly, astronautą z załogi Apollo 16

Miał pan polecieć na Księżyc jako członek załogi Apollo 13. Na dwa dni przed startem został pan wycofany z załogi, a misja zakończyła się fiaskiem. Co myśli człowiek w takiej chwili i kilka dni później, gdy dowiaduje się, że na pokładzie statku wydarzył się wypadek?

Przygotowania do lotu na Księżyc to wiele miesięcy wspólnych treningów w naszym trzyosobowym zespole. Przez rok myśleliśmy tylko o tej misji, bez końca powtarzaliśmy różne warianty manewrów i co najważniejsze poznawaliśmy siebie: gesty, brzmienie głosu – mnóstwo drobiazgów, które mogły w krytycznych momentach zadecydować wręcz o naszym życiu. Nagle z powodu podejrzenia, że mogę zachorować na odrę, wycofano mnie z załogi i zastąpiono kolegą z ekipy zapasowej. Poczułem żal, że cały wysiłek poszedł na marne – nie miałem już nic do roboty. Gdy na pokładzie wydarzyła się awaria, okazało się, że moje przygotowanie do lotu miało istotne znaczenie dla powodzenia akcji ratunkowej. W efekcie przeżyłem misję Apollo 13 jak swoją własną – kierując lotem kolegów czułem się tak, jakbym z nimi był na pokładzie statku.

Wydarzenia te upamiętnił film „Apollo 13”. Jak pan go ocenia?

To bardzo prawdziwy film, choć należy pamiętać, że nie jest dokumentem. Akcja rozgrywa się wokół kilku kluczowych postaci, a w istocie w operacji ratunkowej uczestniczyły tysiące osób. Z wielką sumiennością zrekonstruowano centrum dowodzenia, wnętrze lądownika i modułu dowodzenia, ujęcia kosmiczne realizowano w warunkach nieważkości.

Dwa lata później poleciał pan z załogą Apollo 16. Astronauci wytypowani do takiej misji musieli być bardzo silnymi ludźmi zarówno pod względem fizycznym jak i psychicznym. Jak czytałem, wrażenia towarzyszące podróży na Księżyc prowadziły nawet do religijnych iluminacji.

Polityka 29.2001 (2307) z dnia 21.07.2001; Społeczeństwo; s. 68
Reklama