Archiwum Polityki

Temida chwyta bat

Rozmowa z prof. Andrzejem Zollem z Katedry Prawa Karnego UJ

Krzysztof Burnetko: – Panie profesorze, czy jest coś złego w tym, że państwo chce wzmocnić ochronę życia i zdrowia obywateli oraz powszechnego bezpieczeństwa? Bo taki ma być podstawowy cel forsowanych właśnie w parlamencie zmian kodeksu karnego.

Andrzej Zoll: – Nie byłoby w tym nic złego, jeśli obecne regulacje chroniłyby te dobra niewystarczająco. Rzecz w tym, że od paru lat liczba najcięższych przestępstw – takich jak zabójstwa czy ciężkie uszkodzenia ciała – wyraźnie spada. A skala przestępstw przeciwko mieniu, z rozbojami włącznie, się ustabilizowała. Oznacza to, że w tym przypadku obecna ochrona karna działa.

Ale inicjatorzy zmian podają przykładowo, że liczba przestępstw kwalifikowanych jako udział w bójce lub pobicie z narażeniem na niebezpieczeństwo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu lub utraty życia w minionych 15 latach wzrosła ponad czterokrotnie!

Danymi można łatwo manipulować. Kiedy dwa lata temu pojawił się projekt wprowadzenia sądów 24-godzinnych oraz tzw. chuligańskiego charakteru czynu jako okoliczności obciążającej, na stronach internetowych Ministerstwa Sprawiedliwości tłumaczono to drastycznym wzrostem przestępczości. Ale kiedy niedługo potem prezydent Kaczyński przyznał, że notuje się jej spadek, to resort momentalnie usunął swoje uzasadnienie. Obowiązujący w Polsce kodeks karny jest – wbrew temu, co usiłuje się wmówić społeczeństwu – jednym z najsurowszych w Europie. Dowodem choćby porównanie liczby więźniów na 100 tys. obywateli. Pod tym względem wciąż nie zatarły się granice między Zachodem a byłym blokiem sowieckim. Polska jest tu bliższa Ukrainie i Białorusi, bo na 100 tys. ludności mamy dziś dwukrotnie więcej więźniów niż kraje Europy Zachodniej.

Ale ludzie domagają się surowego karania przestępców.

Polityka 28.2007 (2612) z dnia 14.07.2007; Kraj; s. 30
Reklama