Wszystkie rządy po 1989 r. prowadziły politykę zagraniczną w sposób zakulisowy i gabinetowy. Czasami wychodziło to na jaw i wywoływało głębokie kontrowersje, wystarczy wspomnieć konkordat lub umowy gazowe z Rosją. Do negocjacji o przystąpieniu do Unii Europejskiej rząd podchodził podobnie jak do negocjacji umowy dwustronnej. Na początku wszystko było tajne, nawet Sejm był informowany tylko wyrywkowo. Dlatego uzasadnienie (później wycofanego) wniosku o okres przejściowy dla Telekomunikacji Polskiej SA było znane Komisji Europejskiej, piętnastu rządom krajów członkowskich UE, posłom do Parlamentu Europejskiego i wielu posłom obcych parlamentów – a więc na pewno też zagranicznym konkurentom TP SA – nie było natomiast znane ani polskim posłom, ani polskim wyborcom.
Polscy negocjatorzy być może sądzili, że to im ułatwi pracę, w praktyce jednak osłabiło to ich pozycję: Komisja Europejska raz po raz wywierała na nich naciski, ujawniając własne stanowisko i zdradzając przy tym szczegóły polskich wniosków. W końcu rząd zdecydował się wyłożyć karty – również wskutek nacisków ze strony Sejmu. Stało się to jednak wtedy, kiedy wszystkie wnioski doręczono już stronie unijnej. Można śmiało założyć, że była to świadoma polityka. Słynny Program Informowania Społeczeństwa (PIS) został uchwalony przez Radę Ministrów ponad rok po rozpoczęciu negocjacji z UE. Postanowiono w nim, że regionalne ośrodki informacji europejskiej w miastach powiatowych mają powstać do końca 2001 r. – to znaczy wtedy, kiedy – zgodnie z wolą rządu – negocjacje powinny już być zakończone. Z tego można wysnuć wniosek, że od samego początku PIS miał informować nie wiadomo o czym, ale na pewno nie o rozmowach z Brukselą.
Takiej informacji zresztą do dziś nie ma, i to nie tylko z winy rządu.