Niewątpliwy postęp w onkologii wyraża się szansą pełnego wyleczenia wielu pacjentów, a dla większości chorych znacznym przedłużeniem życia o kilka, a nawet kilkanaście lat. Dla wszystkich oznacza to jednak najczęściej długotrwałe leczenie połączone z wielokrotnymi pobytami w szpitalach, wyłączające bądź znacznie ograniczające możliwości życia zawodowego i towarzyskiego, obniżenie pozycji społecznej, a także pogorszenie sytuacji finansowej. Nic przeto dziwnego, że lecząc ciało nie należy zapominać o psychice chorego.
– Badania wskazują, że występuje istotna zależność pomiędzy stanem psychicznym a czasem przeżycia pacjentów z chorobą nowotworową – twierdzi dr Mikołaj Majkowicz z Katedry i I Kliniki Chorób Psychicznych Akademii Medycznej w Gdańsku, współzałożyciel Polskiego Towarzystwa Psychoonkologicznego.
Czy lekarze potrafią właściwie informować pacjenta o wykryciu choroby nowotworowej? Różnie z tym bywa i nie ma jednolitego schematu postępowania. Często odwołują się do własnej intuicji. Lekarze specjaliści i pierwszego kontaktu na ogół są do tego słabo przygotowani. Najlepiej pod tym względem jest w placówkach onkologicznych. Dobrych przykładów jednak w sumie – bardzo mało, złych – nie brakuje. – Dystans między lekarzem a pacjentem i wieczny brak czasu sprawiają, że lekarze dość obcesowo mówią i piszą w dokumentach o rozpoznaniu, leczeniu i rokowaniu. Na przykład w karcie rozpoznania mammograficznego są podawane sformułowania począwszy od „nie stwierdzono zmian podejrzanych o złośliwość”, a skończywszy na „obraz wskazuje na raka sutka”. Rozpoznanie takie wręcza rejestratorka. Oczywiście są także pozytywne przykłady, lecz w zdecydowanej mniejszości – podkreśla prof. Zbigniew Wronkowski kierujący Zakładem Organizacji Badań Masowych warszawskiego Centrum Onkologii.