Elektryczne pompy i sztuczne komory – od wielu lat wykorzystywane w szpitalach kardiochirurgicznych – tylko czasowo wspomagają pracę uszkodzonego serca. Pacjent nie może z nimi łatwo się poruszać, ponieważ podłączony jest do maszyny sporych rozmiarów, która stoi przy jego łóżku lub jeździ za nim na kółkach. Ta maszyna to sterownik pracy sztucznych komór – obydwa urządzenia łączą ze sobą przez skórę rurki i kable, które nie tylko utrudniają życie choremu, ale stwarzają też poważne niebezpieczeństwo infekcji. Nowszym rozwiązaniem okazały się dziesięć lat temu samodzielne (nie wymagające podłączenia skomplikowanej aparatury na kółkach) komory wspomagające uszkodzone serce, z którymi rekordzista przeżył pięć lat. Nigdy jednak żadnemu choremu nie usunięto naturalnego narządu, by w jego miejsce wstawić sztuczną pompę. Tego właśnie dokonano po raz pierwszy w Jewish Hospital w Louisville.
Doktorzy Laman Gray i Robert Dowling wszczepili sztuczne serce o nazwie AbioCor, wyprodukowane przez firmę ABIOMED z Danvers niedaleko Bostonu (w USA trwają obecnie prace nad kilkoma prototypami sztucznych serc). Personaliów pacjenta nie ujawniono, kardiochirurdzy w pierwszej dobie po zabiegu ograniczyli się tylko do rutynowego stwierdzenia, że jego stan jest stabilny. Dla wszystkich szybko stało się jasne, że na tym wczesnym etapie badań klinicznych za bohatera mediów należy uznać niewielki automat z niewyobrażalną przyszłością, nie zaś śmiertelnie chorego anonimowego człowieka (gdy piszę te słowa, nie wiadomo nawet, jakiej płci), któremu przepowiadano najwyżej miesiąc beznadziejnej egzystencji. – Tylko sztuczne serce może przedłużyć mu życie o dwa miesiące – orzekli lekarze po zdyskwalifikowaniu go do klasycznego przeszczepu. Dlatego zdecydowali sięgnąć po AbioCor.