Wiadomości o okolicznościach leczenia prezydenta Słowacji przyjmowane były początkowo z niedowierzaniem. Reanimacja na parkingu, wiatrak dla ochłody zamiast klimatyzowanej sali w czasie upałów po pierwszej operacji, zamknięta na cztery spusty szpitalna dyżurka, gdy przywożono umierającego prezydenta, wreszcie – kolejna strata czasu, bo drzwi samolotu, którym chory miał odlecieć do Austrii, okazały się niestety za wąskie, by wnieść nosze, itd., itp. Słowacka prasa wytacza ciężkie działa oskarżając otoczenie prezydenta o celową dezinformację polegającą na bagatelizowaniu stanu jego zdrowia w oficjalnych komunikatach. Stawia zarzut kompromitującej niefrasobliwości i niefachowości służb medycznych, które zaniedbały leczenie.
Tym ostatnim syn Schustera, Peter, grozi sądem. Ujawnił, że wraz z matką na własną rękę poszukiwali za granicą potrzebnego ojcu antybiotyku, bo Ministerstwo Zdrowia nie kiwnęło w tej sprawie palcem. Oferty pomocy od prezydenta Czech Vaclava Havla, amerykańskiej sekretarz stanu Madeleine Albright oraz austriackich doktorów-konsultantów zostały początkowo zignorowane. Ostatecznie oferta prezydenta Austrii Thomasa Klestila, by oddać chorego w ręce uznanych specjalistów w klinice w Innsbrucku, została z ociąganiem przyjęta.
Tymczasem z banalnej przypadłości medycznej u chorego rozwinęło się groźne zakażenie powodujące zapaść. 66-letni Rudolf Schuster nie uskarżał się dotąd na zdrowie. Cztery tygodnie temu tworząc parę ze znanym graczem Dominikiem Hrbatym wygrał tenisowy turniej-zabawę i w nagrodę dostał bilet na Wimbledon. Zaprzyjaźniony z Schusterem redaktor bratysławskiej „Pravdy” Pavol Minarik oglądał prezydenta na korcie trzy dni przed pierwszą operacją. – Dał im popalić – komentuje najkrócej ówczesną fizyczną formę głowy państwa.