Pomysł utworzenia odrębnego ministerstwa zajmującego się rozwojem regionalnym nie jest nowy. AWS forsowała go od dawna, a pierwsze wyraźne propozycje pojawiły się w październiku 1999 r. podczas jednego z koalicyjnych przesileń. Wówczas mnożenie resortów (ideą obecnego gabinetu miało być wszak zmniejszanie administracji centralnej i przekazywanie uprawnień samorządom) zablokowała skutecznie Unia Wolności. Gdy tylko Unia koalicję opuściła, nowy urząd pojawił się i już został. Gdy jakiś pomysł jest uparcie lansowany przez polityków, zawsze pojawia się podejrzenie, że chodzi o władzę, dodatkowe stanowiska i oczywiście o pieniądze.
Nowy minister będzie negocjował kontrakty regionalne z marszałkami województw, a więc będzie w istocie decydował o tym, kto otrzyma budżetowe pieniądze. W przyszłości być może będzie decydował (współdecydował?) o tym, dokąd popłynie największy strumień środków pomocowych Unii Europejskiej (nawet 5 mld euro rocznie). Jan Maria Rokita nie ma więc wątpliwości: minister zajmujący się rozwojem regionalnym będzie jednym z najważniejszych ministrów w Polsce, to do niego marszałkowie województw będą wyciągać ręce z prośbą o wsparcie (określenie „wsparcie” nie jest żadną przenośnią, ustawa, którą minister będzie realizował, nosi wszak tytuł: o zasadach wspierania rozwoju regionalnego).
Trzy wymiary
Utworzenie nowego ministerstwa ma trzy wymiary: polityczny, logistyczny i ustrojowy. Najbardziej przejrzysty jest dziś wymiar polityczny. Premier mniejszościowego rządu musiał ściśle związać ze swym gabinetem resztki politycznego zaplecza. Zjednoczenie Chrześcijańsko-Narodowe, w którym Jerzy Kropiwnicki jest dziś najbardziej wpływowym politykiem, pozostaje ważnym elementem tego zaplecza. Sam Kropiwnicki, po przej-ściach z wicepremierem Leszkiem Balcerowiczem, skutkiem których ograniczono jego publiczną działalność jako szefa RCSS, musiał doczekać się wreszcie rekompensaty.