Archiwum Polityki

Stan powojenny

Rozmowa z Rhedą Bekatem, redaktorem naczelnym niezależnego algierskiego dziennika „El Watan”

Kto faktycznie sprawuje władzę w Algierii? Prezydent, rząd czy armia?

Wojsko, jak zresztą w wielu innych krajach Trzeciego Świata, ma pozycję szczególną. Ma to swoje historyczne uzasadnienie; gdy dekolonizacja oznaczała wojnę, armia wyzwoleńcza zdobywała w jej trakcie legitymację do reprezentowania narodu. Stawała się główną siłą w kraju, z czasem – prawowitym depozytariuszem władzy. I pozostaje nim w znacznej mierze do dzisiaj. Inaczej mówiąc, kiedy w określonym momencie trzeba było wybrać prezydenta – wybrała go armia.

Czy taka specjalna pozycja armii oznacza jej bezkarność?

Uważam, że wojsko nie może uchylać się od odpowiedzialności za wszelkie wypadki łamania prawa, za tortury i morderstwa. I to nie tylko jako abstrakcyjna instytucja, lecz jako konkretni ludzie, czy to generałowie, czy zwykli żołnierze. Czytając niezależną prasę algierską, dostrzeże pan bez trudu, że wskazujemy i potępiamy regularnie wszelkie przypadki łamania prawa przez armię. Odpowiedzialność w takiej sytuacji musi stać się normą, jak w każdym demokratycznym państwie. Nie przypuszczam jednak, byśmy rychło usłyszeli o postawieniu przed sądem któregoś z algierskich generałów.

Ale Algieria jest przecież ciągle w stanie pełzającej wojny domowej.

Dla mnie, politologa z wykształcenia, wojna domowa to konflikt wewnętrzny między dwiema jasno określonymi stronami o zdobycie władzy w państwie. W Algierii, nawet w najbardziej krwawym okresie 1994–1997, nie przeżywaliśmy wojny domowej, lecz stan zagrożenia przez terroryzm.

Jakie pożytki przyniosło krajowi przyjęcie ustawy o zgodzie narodowej, concorde civile?

Nie wiemy do końca, czekamy wciąż, by prezydent ogłosił przejrzysty bilans efektów tego aktu: ujawniło się tylu i tylu terrorystów, złożono tyle i tyle sztuk broni.

Polityka 28.2000 (2253) z dnia 08.07.2000; Świat; s. 34
Reklama