George W. Bush, w niespełna 5 miesięcy po objęciu urzędu, ruszył w podróż do Europy, aby pozyskać jej sympatię i przekonać, że Ameryka ma świetnego prezydenta, który doskonale dogada się z sojusznikami i odsunie na bok wszelkie rysujące się nieporozumienia. Bush ma w Europie złą prasę; dowodem koronnym jest złośliwa okładka poważnego tygodnika „The Economist”: podróż europejska ilustrowana jest lądowaniem Amerykanina na Księżycu. Mamy więc wszystkie europejskie zarzuty jak w pigułce. Bush nie zna Europy (istotnie to zdumiewające, że ten zamożny Amerykanin nie miał nigdy prywatnej ciekawości, by Europę zwiedzić), chce zdobyć kontynent, lecz w skafandrze, przez który z nikim się przecież nie porozumie.
Toteż najwyraźniej podróż Busha Madryt–Bruksela (NATO)–Göteborg (Unia Europejska)–Warszawa–Lublana (spotkanie z Putinem) można podzielić na dwie części. Warszawa i reszta. Warszawa – ciepłe przyjęcie i sukces dla obu stron. Reszta – amerykańskie otwarcie, obietnica dialogu, wyciągnięta dłoń do rosyjskiego prezydenta.
Warszawa – San Francisco
Należy się medal temu, kto układał przemówienie Busha wygłoszone w Bibliotece Uniwersytetu Warszawskiego. Bush trafił do duszy polskiej – i sentymentalno-patriotycznej (cytaty: umiłowanie wolności, przykłady największej odwagi w XX wieku, 63 dni Powstania Warszawskiego, determinacja mężczyzn i kobiet, zbrojnych jedynie swym sumieniem i wiarą, siła polskiego ducha), chrześcijańsko-religijnej (cytat: wizja moralna Jana Pawła II, kościół św. Krzyża w Warszawie i sursum corda) i młodzieżowo-optymistycznej (cytat z Golec uOrkiestra: tu na razie jest ściernisko, ale będzie San Francisco), podkreślił nasze atuty polityczne (cytat: waszymi dłużnikami są wszyscy ci, którzy wierzą w potęgę sumienia i kultury), sojusz Polski z Ameryką (cytat: więzy krwi i wspólne wartości) i misję (cytat: Polska odzyskała należne miejsce w sercu nowej Europy.