Quinn był synem operatora irlandzkiego, który fotografował rewoltę Panchi Villi, rebelianta zamordowanego w 1923 r., oraz Meksykanki, która przyłączyła się do buntowniczej armii. Quinn odziedziczył po niej urodę południowca, ale nie amanta „Latin lover”, lecz twardego czy nawet brutalnego macho o ciężkich rysach twarzy, oliwkowej cerze i gestach boksera. W ciągu swego długiego życia uczestniczył w 123 filmach, co stanowi swego rodzaju rekord; w przeważającej ich większości występował jako Indianin, Meksykanin, gangster oraz z reguły czarny charakter; bywało, że jego udział trwał zaledwie kilka minut i kończył się, zasłużoną według scenariusza, nagłą likwidacją. Był więc typowym szeregowym fachowcem o ograniczonym przydziale w kinie hollywoodzkim, które korzysta z usług wielu podobnych. Jest ciekawe, że jego rozgłos zaczął się od filmu europejskiego, „La Strada” Felliniego z 1954 r., który w życiorysie Quinna był 58 z kolei, zaś szerokie, wręcz światowe wzięcie Quinn uzyskał w następnym filmie reżysera również europejskiego, „Grek Zorba”, Michaela Cacoyannisa z 1964 r.
Ale nawet w tych dwóch wypadkach, powodzenie Quinna było paradoksalne; w „La Stradzie” głównym tematem był tragicznie sentymentalny los Gelsominy w wykonaniu Giulietty Masiny, żony Felliniego, zaś sława „Greka Zorby” wiązała się z panującą w tych latach, szybko zresztą przebrzmiałą, modą na folklor grecki, ugruntowaną przez farsę obyczajową „Nigdy w niedzielę” z Meliną Mercouri, która następnie została ministrem kultury i sztuki w Atenach, mimo swobodnej, aż zanadto swobodnej postaci, jaką kreowała w owej komedii.