Archiwum Polityki

Od dyspensy do dyspepsji

Tym razem zapraszamy miłośników dobrej kuchni do dwóch nowych stołecznych restauracji, których nazwy będziemy musieli tłumaczyć. Dyspensa – mieszcząca się w pobliżu siedziby dawnego PAX-u – oznacza wybaczenie, zwolnienie z zachowania postu. I jest to niewątpliwie dobra nazwa dla lokalu, w którym każdy gość musi zgrzeszyć łakomstwem bądź nawet obżarstwem. Druga restauracja nazywa się Lokanta – tak w Turcji określa się przydrożne karczmy.

Namawiając czytelników do uczty i z góry udzielając rozgrzeszenia wyrażamy też nadzieję, że pobyt w którejkolwiek z polecanych restauracji nie zakończy się niestrawnością. A to właśnie znaczy słowo dyspepsja, przed którą przestrzegamy.

Dyspensa***

W tej części Warszawy o dobry lokal nietrudno. Z okien Dyspensy widać hiszpańską Casa Valdemar. Przy pobliskiej Marszałkowskiej królują: Garret i Odeon, a z egzotycznych kuchni zawsze polecamy Maharaję. Mają więc smakosze w czym wybierać. Zaglądając do Dyspensy w różne dni i o różnych porach stwierdziliśmy, że gości jej nie brakuje. Co prawda lokal jest niewielki: w dwóch salkach stoi nie więcej niż dziesięć stolików, ale nie szczupłość miejsca powoduje tu tłok. Przyznać trzeba, że karta dań – często modyfikowana i uzupełniana – jest atrakcyjna i obfita. Wystarczy przytoczyć tylko ręczny aneks z poniedziałku, kiedy to zasiedliśmy w Dyspensie na dłużej. Oprócz 70 dań figurujących w stałym menu szef kuchni zaproponował: carpaccio z pieczonej cielęciny – 26 zł; mozarellę z pomidorami – 30 zł; krewetki z patelni z czosnkiem i pietruszką – 28 zł; szparagi gotowane – 28 zł; chłodnik litewski – 25 zł; botwinkę – 23 zł; doradę z grilla 75 zł i sałatkę owocową – 23 zł.

Od razu widać, że Dyspensa nie jest lokalem dla niezamożnych. Niektóre potrawy, gdy czyta się jadłospis, wydają się wręcz za drogie. Mając je jednak na talerzu zapomina się o nieuchronnie zbliżającym się momencie zapłaty. W ich przyrządzenie kucharz włożył bowiem tyle kunsztu, że my na przykład wybaczyliśmy restauratorowi zapędy łupieżcze. Więcej nawet! Wypróbowawszy zaledwie osiem dań podjęliśmy decyzję, iż wkrótce pojawimy się tu znowu, by oprócz przepysznych nerek cielęcych z grilla, kołdunów w maśle szałwiowym, pieczonej dorady i pieczonej piersi kaczki z kurkami połasować pierogi (z przeróżnym nadzieniem), kotleciki cielęce i jagnięce, a także dać się skusić na makarony przyprawione na wiele sposobów.

Polityka 25.2001 (2303) z dnia 23.06.2001; Społeczeństwo; s. 88
Reklama