Przez dwa lata, codziennie o godzinie szóstej piętnaście, z podziemnego parkingu przy placu Namira w Tel Awiwie odchodził bezpośredni autobus do Jerycha. Autobusy takie wyjeżdżały przed wieczorem, zawsze z punktualnością szwajcarskiego zegarka, także z pozostałych większych miast Izraela. W przeciwieństwie do wszystkich innych pojazdów komunikacji publicznej nie posiadały ani numeru kursu, ani napisu z nazwą stacji docelowej. Mimo to zawsze były pełne. Konduktor pobierał sto szekli gotówką od pasażera i w zamian, zamiast biletów, wręczał żetony wartości 25 dolarów. Po półtoragodzinnej jeździe autobusy zatrzymywały się przed rzęsiście oświetlonym wejściem do kasyna Oasis w Jerychu, gdzie na pasażerów czekało 120 stołów gry i 220 „jednorękich bandytów”, czyli maszyn z apetytem połykających bilon.
Istnienie kasyna, wzniesionego nakładem 50 mln dol. i urządzonego ze wschodnim przepychem, nie było, rzecz zrozumiała, tajemnicą. Ogłoszenia w hebrajskiej prasie zapraszały zwolenników hazardu do „Oazy Szczęścia”, a izraelska firma Gitam prowadziła szeroko zakrojoną akcję reklamową. Przeciętnie 3 tys. Izraelczyków dziennie próbowało uszczknąć coś niecoś z rogu obfitości, na ogół bez powodzenia.
W ciągu dwóch lat, od sierpnia 1998 r. do października 2000 r., gdy po obu stronach konfliktu bliskowschodniego niemal codziennie padały ofiary i dochodziło do starć, autobusy kasyna cieszyły się szczególnym immunitetem. Od chwili gdy zjeżdżały z wyżyn Pustyni Judzkiej i przekraczały granicę terenów administrowanych przez Autonomię, palestyńska policja zapewniała im absolutne bezpieczeństwo. Szef palestyńskiej bezpieki na Zachodnim Brzegu Dżibril Radżub osobiście dbał o to, aby nikomu włos nie spadł z głowy. Dopóki Izraelczycy zostawiali w Oasis ponad 450 tys.