Anna Mądry z sekretariatu prezydenta mówi, że zaraz po ogłoszeniu abolicji najwięcej ludzi przychodziło upewnić się, czy to, co usłyszeli w telewizji czy przeczytali w gazetach, to prawda.
Przez pierwsze dwa tygodnie wnioski o darowanie długów złożyło ponad 800 osób. Najwięcej przyszło dłużników zalegających z opłatami za mieszkania komunalne, ale pojawili się i tacy, którzy od lat nie płacą rachunków za energię, gaz, telefony. Przyszli nawet dłużnicy banków.
Sama nigdy bym nie prosiła
Do urzędu zgłosiło się wielu ludzi, którzy wcześniej nie pojawiali się w ośrodkach pomocy społecznej, choć spełniali warunki, by ją uzyskać. Część nie wiedziała, inni uważali, że są na świecie biedniejsi od nich.
– Nie wiem, czy kiedykolwiek poszłabym żebrać o pomoc, to zbyt upokarzające – mówi pani Maria, 298 zł pensji na pół etatu, mąż trwale niezdolny do pracy, na utrzymaniu niepełnosprawny syn. – Przyszłam, bo po raz pierwszy ktoś sam, nie proszony, ofiarował mi pomoc.\tBezrobotna matka, samotnie wychowująca czwórkę dzieci, nie wiedziała, że ma prawo do dodatku mieszkaniowego. Dług urósł do 4 tys. zł. Zapadł wyrok o eksmisji.
– Dla wielu z tych ludzi, mimo prawdziwej biedy, psychiczną barierą nie do przekroczenia było wyciągnięcie ręki po pomoc – mówi dyrektor Biura Zarządu Miasta Dariusz Ostrowski.
„Nie sądziłam, że u schyłku życia będę wyciągać rękę, prosząc o pomoc, ale trudno, trzeba to przeżyć” – napisała w podaniu kobieta, 560 zł renty inwalidzkiej, na której przebywa od 1975 r. Radziła sobie do chwili, gdy zażądano od niej dołożenia się do remontu dachu w domu należącym do wspólnoty mieszkaniowej. „Dlatego ośmielam się zwrócić do pana prezydenta o pomoc w tym roku miłosierdzia” – napisała.