Można powiedzieć: pożyjemy – zobaczymy. Od 2000 lat Europa jednoczy się i równocześnie rozpada. Wielu już siłą scalało ten wyrostek robaczkowy Eurazji. Mimo to nikomu nie udało się stworzyć trwałego państwa europejskiego.
Równocześnie drogą pokojową jednoczyli Europę możnowładcy decydujący się na unie z sąsiadami, mnisi, kupcy, rzemieślnicy i chłopi osadzani na niemal bezludnych peryferiach kontynentu, uczeni i artyści przenoszący z kraju do kraju nowe prądy duchowe, przedsiębiorcy szukający miejsc inwestycyjnych i robotnicy wędrujący do ośrodków przemysłowych. Przy wszystkich podziałach i sprzecznościach interesów, wspólna, uniwersalna kultura europejska oparta na fundamencie antyku i religii judeochrześcijańskiej oraz połączona przez wielkie europejskie prądy umysłowe – renesans, reformację, oświecenie, romantyzm – była klamrą spinającą permanentnie podzielony i skłócony kontynent.
Bywało, że przez całe dziesięciolecia dwie sąsiadujące ze sobą kultury nie bardzo komunikowały się ze sobą. Nie tylko w siedemnastowiecznej Polsce mało kto zauważał, że już w Anglii pojawił się Szekspir, we Francji Kartezjusz, a w Niemczech – Leibniz. Można było uważać się za przedmurze chrześcijaństwa i zarazem przegapiać sygnały, gdzie i jaka się zaczyna przyszłość. Dlaczego zatem akurat teraz, na początku XXI wieku, miałoby się udać polityczne, gospodarcze i kulturalne zjednoczenie Europy?
Gwarancji nie ma żadnych, ale jest możliwość. Niestety, Europa dla większości nie jest sprawą serca, lecz jedynie rozumu. I im bardziej się scala, tym głośniejsza jest w różnych państwach reakcja na rzekomy kryzys tożsamości narodowych. Separatyści we Włoszech, Hiszpanii, Francji pod hasłem „chcemy być sobą” domagają się suwerenności, Szkocja odłącza się od Anglii, następna w kolejce jest Walia.