Zanim odpowiemy sobie na to pytanie, proszę pozwolić mi na wspomnienie. Gdy byłem we Francji, ale w stanie ubóstwa, mój znajomy pracujący w Luwrze wpuszczał mnie tam za darmo i nieraz łaziliśmy razem po tym kolosalnym muzeum, którego korytarze liczą się na kilometry. Otóż zauważyłem w dziale malarstwa holenderskiego starszego pana ubranego starannie, lecz po staroświecku (nosił laseczkę), który wpatrywał się w obraz. Gdy po paru godzinach wracaliśmy przez tę samą salę, spotkaliśmy go dokładnie w tym samym miejscu w niezmienionej postawie.
„Jest to narkoman malarstwa” – wyjaśnił mi mój znajomy. „Jest parunastu takich, którzy ciągle przebywają w muzeum, z niektórymi jesteśmy zaprzyjaźnieni. Wpatrują się oni z koncentracją w szczegóły, w drobne odcienie kolorystyczne, często b. zróżnicowane u starych malarzy na niedużej przestrzeni, np. na dłoni portretowanego – nie uwierzysz, ile odmian barwnych potrafi na takich kilku centymetrach dać Rembrandt. Analiza taka daje rodzaj poszerzenia widzenia, jak bywa po zażyciu morfiny; po wgłębieniu się w to migotliwe bogactwo doznaje się niezwykłego wysubtelnienia wzroku, wychodzi się potem na miasto i byle jakie przedmioty widzi się w sposób wzbogacony, spotęgowany, niemal wizyjny”.
To tacy właśnie kradną obrazy w muzeach i po nocy, zamknąwszy starannie drzwi i zasłoniwszy okna, wpatrują się w nie aż do popadnięcia w ekstazę. Zrozumiałem wtedy, że zapewne nigdy nie potrafię być podobnie kompletnym odbiorcą malarstwa. Ale kto z nas, którzy uważamy się za użytkowników kultury, wykorzystuje ją w sposób podobnie całkowity? Otóż Nabokov jest właśnie takim maniakiem jak ów paranoik od obrazów, ale zarażonym wielką beletrystyką, i usiłuje wciągnąć nas w tę narkomanię.
Uroczysty pogrzeb powieści
Jednak akcja ta dociera do nas w okresie dla niej fatalnym: gdy powieść, jako gatunek, stacza się ku upadkowi.