Archiwum Polityki

Mowa szamanów

Na początku nowej epoki możemy z niezachwianą pewnością skonstatować: dziesięcioletni festiwal tzw. młodej literatury skończył się definitywnie. Skończyła się taryfa ulgowa dla tzw. pokolenia „bruLionu”. Dziś publicyści prasowi zwykli z ironiczną satysfakcją powtarzać w niezliczonych artykułach, że debiutanci ostatniej dekady raczej nas rozczarowali. Przekonuje o tym również wydana niedawno „Antologia nowej poezji polskiej” pod redakcją Romana Honeta i Mariusza Czyżowskiego.

Fakty, czyli dane o sprzedaży, brutalizują niestety nasz ogląd rzeczy. Żaden z „młodych poetów” nie został bowiem autorem bestsellerowym. Nawet popularność Marcina Świetlickiego, wspomagana działalnością grupy muzycznej Świetliki, spada sukcesywnie (jak donosi, znający się w końcu na rzeczy, wydawca, krytyk i redaktor „Machiny” Paweł Dunin-Wąsowicz). Swoją drogą – trzecia płyta tego zespołu „Perły przed wieprze” jest naprawdę okropna pod każdym względem: muzycznym, aranżacyjnym i tekstowym. Jak na razie tomiki poetyckie Starych Mistrzów (Miłosza, Twardowskiego, Zagajewskiego, Szymborskiej, Różewicza) mogą liczyć na daleko lepszą sprzedaż niż książki największych gwiazdorów wśród „nowych” poetów. Do powszechnej świadomości czytelniczej trafiają więc jedynie ci, których utwory znajdujemy w podręcznikach, najlepiej zresztą do szkoły podstawowej lub gimnazjum. I tak rodzi się zjawisko zwane sprzężeniem zwrotnym: lirycy podręcznikowi (o ile żyją i wciąż publikują, rzecz jasna) mogą liczyć na w miarę powszechny odbiór. Czytani są (i kupowani) jedynie ci, którzy i tak są znani. Zdaje się, że mamy do czynienia z zamkniętym kręgiem. I nie widać wyrazistszych symptomów zmiany. Jaki jest więc los antologii takich jak dzieło Romana Honeta i Mariusza Czyżowskiego? Raczej nieciekawy. Takie książki po prostu niczego nie zmienią. Kupi je garstka wyznawców („bo są jeszcze wyznawcy” – jak pisał niegdyś Zbigniew Herbert), pojawi się kilka recenzji, odbędzie się jakaś minidebata w prasie fachowej, a Nike czy inne medialne laury zdobędzie znów ktoś Zasłużony, Utytułowany, Wybitny. Debiutanci, którzy liczą na rozgłos i usadowienie się ze swym pisarstwem (niczym z kramem) na rynku tylko dlatego, że ich utwory pojawią się w takiej czy innej antologii i wspomni o nich ta czy inna gazeta, powinni pretendować do nagrody Frajera Roku – jeśli tylko ktoś ufundowałby taki laur.

Polityka 9.2001 (2287) z dnia 03.03.2001; Kultura; s. 57
Reklama