16 czerwca, jak obliczyli eksperci Centrum im. Adama Smitha, mieliśmy dzień wolności podatkowej. Od tej daty obywatele przestali pracować na państwo (mierzy się to udziałem wydatków budżetowych w planowanym produkcie krajowym brutto), a zaczęli wreszcie zarabiać na siebie. Po raz pierwszy od pięciu lat dzień wolności podatkowej nie przesunął się na korzyść płacących daniny. Wypadł dokładnie w tym samym dniu co rok wcześniej. Trudno to uznać za zdrowy objaw w kraju o tak wysokim stopniu redystrybucji dochodu narodowego, jakim jest Polska. Co więcej, po faktycznym, choć jeszcze oficjalnie nie ogłoszonym pogrzebaniu planów obniżenia podatków od dochodów osobistych nadzieje na to, że w przyszłym roku sytuacja podatnika może się poprawić, wydają się nierealne. Politycy, którzy mieliby zdecydować o obniżce podatków szykują się przecież do kolejnych wyborów. A obietnica zmniejszenia podatków, wydaje się mniej atrakcyjnym towarem niż obietnice wzrostu wydatków.