Archiwum Polityki

Klops w wielkim mieście

Powiada się, że mamy świetnych reżyserów, ale nie mamy kinematografii. Bywają wybitni sportowcy, ale brak nam masowej kultury fizycznej. Nie inaczej jest z architekturą. Dobrych projektantów wskazać nietrudno. Ale pejzaż polskich miast przypomina koszmarny sen pijanego urbanisty. Wiele popsuła socjalistyczna zabudowa. Resztę, zamiast chronić, skutecznie dorzyna wolny rynek. A okazałe i piękne budowle, które od czasu do czasu tu i ówdzie powstają, są jak jedwabne łaty na wyświechtanym fartuchu – zamiast ozdabiać, tylko podkreślają mizerię.

Na otwartym przed dwoma tygodniami Biennale Architektury w Wenecji nieustannie mieszały się ze sobą dwa światy. Z jednej strony, przygnębiający obraz ciągnących się kilometrami biedaosiedli, rozrastających się spontanicznie i w zastraszającym tempie pod różnymi szerokościami geograficznymi, od Ameryki Południowej, przez Afrykę, po Azję. I z drugiej – wysmakowanych, przemyślanych i na ogół pięknych projektów budynków, osiedli, miast, w których aż chciałoby się mieszkać i pracować. Gdzie, między tymi skrajnościami, mieści się Polska? Związki z Trzecim Światem wskazać nietrudno: chaos urbanizacyjny, jaskrawe kontrasty bogactwa i ubóstwa, fatalna komunikacja, brak jakichkolwiek całościowych wizji i planów. Bardziej skomplikowana jest ocena tego, jak daleko nam do światowej czołówki. Niemniej spróbujmy.

Co mogą marzenia?

Architektura przypomina trochę odzieżową modę. Mamy więc haute couture – realizacje śmiałe, niezwykłe, powstające jednak nie z myślą o masowym stosowaniu, ale jako estetyczne wizytówki miast, a przy okazji inwestorów. Gmachy, stadiony czy dworce wyglądające jak dzieła sztuki nowoczesnej – gigantyczne rzeźby. Tendencja, by z pojedynczych nowych budynków czynić symbole, we współczesnym świecie staje się coraz bardziej popularna. – Katedry średniowieczne na miano ikony pracowały wiekami. Nowe budynki, dzięki intensywnej promocji, stają się ikonami, zanim wyjdą z ziemi. Wystarczy ciekawy pomysł i nazwisko modnego architekta – mówi Grzegorz Piątek, dziennikarz miesięcznika „Architektura”. Najsłynniejszy i często przytaczany przykład ostatniej dekady to muzeum Guggenheima w Bilbao, raczej bezbarwnym mieście portowym, które za sprawą tego jednego budynku całkowicie zmieniło swój wizerunek. Turyści ciągną tam nie po to, by oglądać zbiory, ale by fotografować niezwykłą wizję Franka Gehry’ego.

Polityka 39.2006 (2573) z dnia 30.09.2006; Raport; s. 4
Reklama