Archiwum Polityki

Dwa bratanki

Rozmowa z prof. Jackiem Rostowskim z Uniwersytetu Środkowoeuropejskiego w Budapeszcie

Marek Ostrowski: – Przecież dawniej zazdrościliśmy Węgrom?

Jacek Rostowski:

– Na Węgrzech zawsze panował taki konsens: że oni prawdziwych, daleko idących reform nie potrzebują, bo zaczęli reformować gospodarkę tak wcześnie, że od dawna nie są krajem socjalistycznym. Rok 1989 nie doprowadził do takiego przełomu jak u nas. Prawdziwy kryzys wystąpił dopiero w 1995 r. Był zresztą podobny do obecnego: za wysoki i zawyżony deficyt budżetowy, kurs waluty. Socjaliści właśnie wtedy przejęli władzę i wdrożyli program polegający głównie na zamrożeniu płac i dewaluacji. Było to coś w rodzaju programu Balcerowicza z 1990 r. w Polsce, tyle że później i na mniejszą skalę. Ten program trwał dwa lata; po czym podziękowano ministrowi finansów Lajosowi Bokrosowi, autorowi programu, socjaliści zdystansowali się od niego. Potem już nigdy nie było ostrej walki ani z inflacją, ani z deficytem budżetowym.

Rządy nie ograniczały wydatków, bo bały się reakcji społecznej?

Nawet nie to. Na Węgrzech od 10 lat o władzę rywalizują dwa obozy: Fides i socjaliści. Ponieważ razem z sojusznikami obozy są we względnej równowadze, to każde kilkadziesiąt tysięcy głosów przesądza o być albo nie być u władzy. W tej sytuacji te dwa bloki weszły w niekończącą się licytację: o to, kto bardziej przekupi wyborców, kto więcej obieca. To mogą być dotacje na gminy, autostrady, niewprowadzenie czesnego dla studentów, dotacje na kolej, dotacje na komunikację miejską w Budapeszcie, to też nie byle co, bo stolica to jedna piąta całego kraju. Jarosław Kaczyński często mówi, że chce „uporządkowania sceny politycznej” na dwa bloki właśnie, i w Polsce wielu uważa to za dobry kierunek. Ale jeśli spojrzeć z perspektywy Węgier – to może się okazać katastrofą dla gospodarki.

Polityka 39.2006 (2573) z dnia 30.09.2006; Temat tygodnia; s. 21
Reklama