Jurgów, mała nieznana miejscowość nieopodal Bukowiny Tatrzańskiej, nagle stał się enklawą przedsiębiorczości. Do spółki Hawrań, której celem jest budowa bazy narciarskiej na stokach Górkowego Wierchu, przystąpił co czwarty mieszkaniec. Razem to ponad 200 osób. Góra wydaje się stworzona dla narciarzy. Z wysokiego na 1000 m szczytu można wytyczyć kilka narciarskich tras długości 2 km. To, że wcześniej nie powstał tam żaden wyciąg, jest następstwem kłótni o miedzę toczonych od lat. Zbocze – jak to zazwyczaj w Tatrach – podzielone jest na kilkadziesiąt małych działek należących do różnych właścicieli. Kiedy już trzech górali się dogadywało, inwestycję blokował ten czwarty.
– Na wzgórzu przez lata nic się nie działo – tłumaczy sołtys Jurgowa Andrzej Pawlak. Swary trwałyby do dzisiaj, gdyby nie przykład oddalonej o 4 km Białki Tatrzańskiej. Tam od paru lat działa jeden z najlepszych ośrodków narciarskich w kraju, jak magnes ściągający tysiące turystów. Za 8 mln zł zbudowała go spółka założona przez 50 górali. Jak twierdzi Tomasz Paturej, prezes firmy, inwestycja już się zwróciła i od dwóch lat udziałowcy po zakończeniu sezonu biorą sowitą dywidendę. Gdyby nie te zyski, mieszkańców Jurgowa nie ogarnąłby obecny zapał. Na początek złożyli się po 1000 zł i zaczęli budować pierwszy wyciąg orczykowy. Za rok ma być oddany kolejny, krzesełkowy.
Szczerbate rekiny
To, że nasi górale wreszcie zaczęli współpracować, jest zasługą zagranicznej konkurencji. Późno, bo późno, ale wreszcie dotarło do nich, że polski narciarz ma dość stania w kolejkach. Woli pojechać w Dolomity, Alpy lub na Słowację, gdzie warunki dla narciarstwa są o niebo lepsze niż w Polsce. – Żarty się skończyły, ludzie wreszcie zrozumieli, że jeżeli nie zaczną działać razem, ich kwatery będą stały puste – przyznaje Paturej.