Leszek Balcerowicz miał zatem rację nie stawiając się przed tym gremium i czekając na orzeczenie sądu konstytucyjnego. Miał rację, gdy mówił, że to nie chodzi o niego, ale o niezależność banku centralnego i niestwarzanie precedensu dla wywierania w przyszłości politycznych nacisków na instytucję, której głównym celem jest ochrona polskiego pieniądza. Nie mieli racji ci, którzy twierdzili, że powinien przyjść i przedstawić swoje argumenty, bo przecież mógłby pojedynek z posłem Zawiszą wygrać. Tu nie chodziło o spektakl, pojedynek czy wygraną, ale o konstytucyjne zasady rozdziału władz.
TK w pełni potwierdził niezależność banku centralnego od Sejmu i rozpolitykowanych komisji. Orzeczenie ma więc znaczenie o charakterze ustrojowym i szkoda, że w podobny sposób nie rozstrzygnięto, czy przed parlamentarnymi komisjami śledczymi powinien stawać prezydent RP. Nauka z ostatniego werdyktu TK jest oczywista: wątpliwości co do wzajemnych relacji organów władzy powinno się rozstrzygać przed sądem konstytucyjnym.
Znaczenie tego werdyktu dalece wykracza więc poza spór o to, czy Balcerowicz powinien się pojawić i czy można powoływać komisje śledcze do wszystkiego, bo taka jest polityczna potrzeba, na dodatek wzywając przed nie wszystkich, których posłowie zapragną. TK wyraźnie pokazał Sejmowi jego miejsce w porządku władz w państwie, wyznaczył granice, poza które nie wolno mu się posuwać, przypomniał, iż nie jest prawdą, że Sejm może wszystko.
To orzeczenie ma kluczowe znaczenie dla przyszłości komisji śledczych. Wyraźnie wskazując, jak – będąc ważną instytucją demokracji – działać powinny. W pewnym bowiem momencie, zwłaszcza od czasów działania tak zwanej komisji orlenowskiej, postawiły się i ponad Sejmem, i ponad prawem. One już nie przesłuchiwały świadków, ale traktowały ich jak oskarżonych, czy wręcz skazanych, lustrowały (nawet tych, którzy świadkami nie byli), pomawiały ludzi, często z badanymi sprawami nie mającymi nic wspólnego.