Czy jakieś groźne byki czyhają dziś na Europę? Wątpię, bo stuknęła jej pięćdziesiątka, a pań w tym wieku raczej się już nie porywa, tylko daje im piękne kwiaty i perfumy. Pół wieku temu podpisano traktaty rzymskie, filar wspólnoty europejskiej, dzisiejszej Unii Europejskiej. David Willey, brytyjski korespondent BBC, który był świadkiem tej ceremonii, przypomniał, że w centrum Rzymu można było wtedy napotkać stada owiec pędzonych Via del Corso, jedną z głównych ulic centrum, a nędza i analfabetyzm przybierały w powojennej Italii skalę masową.
Jak dziś wygląda Wieczne Miasto, północ Włoch i w ogóle cały kraj, w dobie otwartych granic i masowej turystyki, nie ma co się rozwodzić. Dodajmy, że Włochy nie są wyjątkiem. Inne kraje katolickie – Irlandia czy Portugalia – też tak wyglądały, wchodząc do Wspólnoty ze swymi nadziejami, kompleksami i lękami. Czekały je, jak się okazuje, wielkie zmiany i niesamowite przyspieszenie modernizacyjne. Nie we wszystkim była to zasługa dotacji i inwestycji możliwych dzięki funduszom europejskim. Kraje po prostu rozwijały się, korzystając z tego, że leżą po dobrej stronie żelaznej kurtyny. Wcale tak być nie musiało. Prawosławna kulturowo Grecja do dziś wyraźnie odstaje od europejskiego tempa rozwoju, ale i ona ma na koncie sukcesy, których „nowe” kraje członkowskie UE mogą jej pozazdrościć.
Teza Maksa Webera o pozytywnej korelacji między etosem protestanckim a rozwojem cywilizacyjnym nie wytrzymuje dziś krytyki. Gołym okiem widać, jak wielki jest potencjał rozwoju w Polsce czy Irlandii, Włoszech, Hiszpanii, Portugalii, na Litwie i na Malcie. Kultura katolicka nie musi być przeszkodą na drodze do postępu. Nie wiadomo, ile spośród ponad 400 restauracji, pubów, kawiarni i klubów w centrum Krakowa to inwestycja smarowana euro, ale z pewnością wejście do Unii otwarło Polskę na kapitał i na migracje, o jakich nam się nie śniło.