Jacek Kurski umie zadbać o swoich ludzi. Potrafił się o nich troszczyć jeszcze przed wyborczym sukcesem PiS. Wiosną 2004 r., gdy marszałek pomorski Jan Kozłowski (PO) potrzebował większości w sejmiku wojewódzkim, dogadał się z radnymi LPR, do której wówczas należał Kurski. Ceną było wprowadzenie dodatkowego wiceprezesa do Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska. Został nim 30-letni Piotr Zwara, członek LPR, pracownik urzędu marszałkowskiego, w którym Kurski przez jakiś czas był wicemarszałkiem.
Zwara miał na koncie wyrok sądu grodzkiego za zrywanie plakatów w czasie wyborów samorządowych. Z racji swego wykształcenia – jest absolwentem prawa i ochrony środowiska – nadawał się do pracy w funduszu. Choć niekoniecznie zaraz na tak wysokim stanowisku. Nie miał bowiem doświadczenia menedżerskiego.
Większość młodych uznałaby taki awans za życiową szansę. – Pan Zwara podpisał regulamin pracy, z którego wynikało, że ma pracować od 8.00 do 16.00, a przychodził bardzo różnie – relacjonuje Danuta Grodzicka-Kozak, prezes WFOŚ. – Rozmawiałam z nim na ten temat, próbowałam zdyscyplinować. Nie pomogło. Dałam naganę. On się odwołał do sądu pracy.
Sąd po analizie dokumentów i przesłuchaniu stron karę nagany uchylił ze względów formalnych. Według sądu Zwarę mogłaby ukarać rada nadzorcza WFOŚ.
Gdy Grodzicka-Kozak próbowała doprowadzić do odwołania zastępcy, ten zarzucił jej przed radą nadzorczą różne nieprawidłowości. Jacek Kurski, wtedy już działacz PiS, zwołał konferencję prasową, w której uczestniczył też Zwara. Kurski podkreślał, że sprawa jest kryminalna, zarzuty pod adresem pani prezes dobrze udokumentowane i jeśli rada nie zdecyduje się skierować sprawy do prokuratury, zrobi to osobiście. Prokuratorskie śledztwo jednak nie potwierdziło owej „kryminalności” i zakończyło się umorzeniem.