Przyzwyczailiśmy się, że od jakiegoś czasu twórcy kontestują rzeczywistość. Ostatnio natomiast, za sprawą gdańskiej artystki Julity Wójcik, mamy do czynienia ze zjawiskiem wręcz odwrotnym. Julita Wójcik obiera ziemniaki. Mało tego – obiera je w Małym Salonie galerii Zachęta. Dlaczego? Ponieważ, jak napisała pani kurator z galerii: „Julita Wójcik sztukę prowadzi jak gospodarstwo domowe: jest czas na pranie, pielenie w ogrodzie wiosną i na szydełkowanie zimą. Zdaje się wpisywać w nurt swojski, kameralny, codzienny”. Żeby jakoś usankcjonować wejście ziemniaka na salony, akcję nazwano „Performancem codziennym w czasie realnym”. Tym wszystkim, którzy zastanawiają się, co to wszystko znaczy, odpowiadam: nic. Dociekliwych widzów uprzedzono już na wstępie, że działalność ta: „Ma jak najmniej skłaniać do jakichkolwiek przemyśleń czy szukania podtekstów”. Ziemniak bez podtekstów nie awansuje niestety do rangi sztuki. Nie namaszczą go do tego nawet same mury szacownej Zachęty.