Warszawski koncert Marilyn Mansona wywołał debatę. Stanęły fundamentalne pytania o granice ekscesu, prowokacji, zabawy ze złem. Tymczasem Manson nie jest ani pierwszym, ani jedynym „demonem sceny”, prawdziwym zaś paradoksem wydawać się musi fakt, że w świecie, w którym tyle razy obalano wszelakie tabu, wciąż tak dobrze sprzedaje się skandal.
Marshall Mathers, znany lepiej swoim fanom jako Eminem, wychodzi na scenę w roboczym drelichu, masce hokejowego bramkarza i z piłą łańcuchową w dłoniach. Wygląda jak oprawca z najbardziej porażających horrorów Grahama Mastertona. Za chwilę będzie rapował teksty o mordowaniu i gwałceniu. Młodociana publika wyje w ekstazie. Eminem w swoich piosenkach obraża wszystko i wszystkich, nawet własną matkę i żonę. Zdarza mu się śpiewać, że wszystkie kobiety to dziwki, a pedałów trzeba zabijać.
Polityka
8.2001
(2286) z dnia 24.02.2001;
Kultura;
s. 46