1 Podstawowe i rzecz jasna stare pytanie brzmi: czy w ogóle istnieje ktoś taki, kto został krytykiem literackim, ponieważ marzył o tym od dziecka? Czy jest ktoś taki, kto od urodzenia pragnął zostać krytykiem teatralnym? Czy w ogóle można celem życia uczynić pragnienie bycia recenzentem sztuki obojętnie jakiej? Zapewne nie, ale to, że nie, nie musi być źle. Rozumowanie moje w żadnym wypadku nie zmierza w sławetnie trywialnym kierunku, wedle którego krytycy literaccy są niespełnionymi pisarzami, krytycy teatralni niespełnionymi reżyserami, krytycy filmowi niespełnionymi filmowcami. Rozumowanie moje nie zmierza w tym jałowym kierunku, tym bardziej że – bez żadnych wątpliwości – krytykiem zostaje się – tak jest – z niespełnienia. A rzecz w tym, jak niespełnienie to zostaje użyte, sfunkcjonalizowane, zwaloryzowane, przekute i przetopione w prawdziwe pisarstwo krytycznoliterackie. (W końcu spełnionym pisarzem też się zostaje głównie z niespełnienia). Osobiście bardziej mnie ciekawi „krytyk z niespełnienia” niż „krytyk z urodzenia”. Tym bardziej że ten drugi w przyrodzie nie występuje wcale.
2 Jak powstaje krytyk literacki? Otóż krytyk literacki powstaje w taki sposób, w jaki powstaje literalnie wszystko na tym świecie. Powstaje on mianowicie w sposób przypadkowy, trywialny i bolesny. Na początku, kiedy krytyk nie jest jeszcze krytykiem, jest on studentem – dajmy na to – trzeciego roku polonistyki. Studiuje, rzecz jasna, bez najmniejszego zapału, z niesłychanym zapałem marzy natomiast o karierze pisarskiej. Jego zgromadzony w wykwintnej kartonowej teczce dotychczasowy dorobek stanowi: kilkanaście (dokładnie siedem) wierszy, dwa opowiadania (jedno bez zakończenia, drugie bez tytułu), początek powieści (ściśle: cztery akapity) oraz kilka luźno zapisanych pomysłów na scenariusz kasowego filmu fabularnego.