Archiwum Polityki

Trzymaj się Ameryko

Rozpędzona w ubiegłych latach amerykańska gospodarka wyraźnie zwolniła. Na pozornie proste pytanie, czy mamy do czynienia z ostrym hamowaniem, czy też z cofaniem się, nie ma na razie jasnej odpowiedzi. Z recesją jest bowiem trochę tak jak z pieczonym schabem. Dopiero po wyjęciu z pieca i ostudzeniu wiadomo, czy przesolony, czy nie. Diagnoza wymaga czasu.

Popularna definicja recesji to dwa kolejne kwartały spadku produktu krajowego brutto. Z założenia więc werdykt zapada z opóźnieniem. Niewykluczone, że gospodarka USA weszła już w fazę recesji i dowiemy się o tym za jakiś czas. Jeśli jednak zaufać większości analityków, mamy na razie do czynienia jedynie z raptownym zwolnieniem tempa wzrostu. Zdaniem tej większości, która notabene kurczy się z upływem czasu, w tym roku Stany uchronią się przed recesją i produkt krajowy brutto zwiększy się mniej więcej o dwa i pół procent. Dziesięć lat temu byłby to całkiem przyzwoity wynik, ale apetyt rośnie w miarę jedzenia: w ubiegłym roku tempo wzrostu było dwa razy wyższe i prognoza, gdyby się ziściła, oznaczałaby najgorszy dla Ameryki rok od czasu ostatniej recesji, z której kraj wyszedł wiosną 1991 r. W wyborach prezydenckich w 1992 r. kosztowała ona George’a Busha prezydencki fotel.

Śmierć recesji?

Przez ostatnie lata gospodarkę Ameryki napędzał cudowny koktajl: niepohamowany apetyt indywidualnego konsumenta i ogromne inwestycje amerykańskich firm w nowoczesną technologię, głównie w komputery, oprogramowanie i sprzęt telekomunikacyjny. Boom technologiczny przyczynił się do wzrostu wydajności pracy i sprawił, że wysokie tempo rozwoju i niskie bezrobocie nie pobudziły inflacji. Sprawy miały się tak dobrze, że w przypływie entuzjazmu nową ekonomię uznano za lekarstwo na cykl koniunkturalny. Lansowano tezę, iż w Dolinie Krzemowej genialni młodzi ludzie sprokurowali receptę na nieprzerwaną ekspansję, a słowo „recesja” można wymazać ze słowników i podręczników ekonomii.

Tradycyjnie powojenne recesje w USA wyglądały mniej więcej tak: nadmierna w stosunku do popytu produkcja, nieokiełznana na czas aktywność spekulantów budujących puste biurowce, niepotrzebne fabryki albo galopująca inflacja prowadziły do interwencji banku centralnego.

Polityka 7.2001 (2285) z dnia 17.02.2001; Gospodarka; s. 67
Reklama