Niczego takiego do tamtej pory nie przeżyłam i nie chcę już przeżyć – mówi Małgosia, jedyna kobieta w oddziałach olsztyńskiej prewencji. W resortowym sanatorium w Kołobrzegu trwa właśnie obóz rehabilitacyjny. Zdarzenia sprzed kilku miesięcy są przywoływane na nowo. – Siedziałam w radiowozie dowódcy oddziału. Widziałam, jak tłum przewraca ten, w którym byłam kilka minut wcześniej. Tłuczono szyby, moi koledzy byli bici. Próbowałam wyskoczyć z samochodu i pomóc, ale zatrzymali mnie dowódcy.
– Rozpraszanie samych rolników trwało chwilę. Potem zza budynków wybiegły setki ludzi. Zaczęli rzucać wszystkim, co mieli pod ręką – przypomina sobie Marek.
– Bezradność, niemoc, klęska, wycofanie – opowiada Zbyszek. – To tak narastało. Zaczęło się jak zwyczajna bijatyka i z czasem wymknęło się spod kontroli. Odwrót był zorganizowany, dopóki starczało amunicji, gazu, wody w armatkach. Chcieliśmy odjechać, ale jak tylko wsiadaliśmy do samochodów, tłum podbiegał, wybijał szyby. Trzeba było wysiadać. Pojedynczo, bo przecież nie da się inaczej wysiąść z samochodu. Tłum niektórych wciągał.
– Postronni ludzie oglądali to jak film – dodaje Zbyszek. – Nawet matki z dziećmi. I ta ogólna radość, że to wreszcie my dostajemy baty.
– Oni blokują drogi, bo chcą zwrócić na siebie uwagę – twierdzi policjant, przez kolegów nazywany Dżokerem. – Ale drogi są publiczne, każdy ma prawo nimi przejść czy przejechać. A gdy ktoś rzuca kamieniami, dowódca musi wydać rozkaz: rozproszyć. Dżoker uważa, że rozproszenie ludzi, którzy „nic do nas nie mają”, to wyrządzanie im krzywdy.