Przed ośmiu laty we Wrocławiu „Historyją o chwalebnym zmartwychwstaniu Pańskim” zapoczątkowana została jedna z najoryginalniejszych nitek twórczych w naszym teatrze. Ścieżka wiodąca na coraz rzadziej odwiedzane obszary elementarnych pytań, światopoglądowych wyborów, generalnych prawd. „Historyja” (powtórzona w warszawskim Dramatycznym) zyskała sobie status spektaklu co się zowie kultowego – przecież nie z powodu formy czy atrakcji widowiskowych ani nie przez wzgląd na osobę autora – XVI-wiecznego paulina. Frapował nade wszystko sposób, w jaki reżyser przetransponował średniowieczne misterium rezurekcyjne na współczesną wrażliwość. Jak sportretował, za pomocą staropolszczyzny, niedowiarstwo, bezduszność, obojętność, jak potrafił przypomnieć – bez kaznodziejstwa – że zbawienie nie jest łaską, lecz bolesnym trudem, niby czołganie się przez ciasną rurę. Teatr wezwał chętnych na artystyczne rekolekcje, bez dewocji i składania wyznaniowych deklaracji!
„Historyja” mówiła o boleści odkupienia; „Testament psa” w Rozmaitościach (z Chrystusem w wieśniaczym kapeluszu i Matce Boskiej krążącej wśród sądzonych, orędującej za nimi) – o miłosierdziu. „Historia Jakuba”, najnowsza premiera Cieplaka, znów we wrocławskim Współczesnym, dopełnia tryptyku. Mówi o tajemnicy błogosławieństwa. Punktem wyjścia jest trzeci akt „Akropolis” Stanisława Wyspiańskiego, skrócony i przekomponowany w autonomiczną przypowieść.
Przypowieść konstruowaną zresztą nie jak spektakl, tylko jak czteroczęściowa forma muzyczna. Część pierwsza, maestoso, w swym surowym patosie bezpośrednio nawiązuje do starotestamentowej kanwy. Rozgrywa się wśród nagich, kamiennych ścian; Izaak (Zdzisław Kuźniar) ma wprawdzie współczesną marynarkę i nie nosi doklejonej brody, niemniej zarówno lękliwa czołobitność otoczenia, jak i podniosła fraza biblijnych wersetów (w przekładzie księdza Wujka) nie pozwala zapomnieć o hieratyczności tego świata.