Mariusz Benoit i Jerzy Radziwiłowicz grają na najmniejszej scenie Teatru Narodowego ludzi z krwi i kości.
Po dobijająco mrocznym, pozbawionym nadziei „Woyzecku”, wystawionym w Narodowym przed rokiem, Piotr Cieplak postanowił poszukać jaśniejszego tonu.
Całość ma wymiar tortury, którą można śmiało porównać z przymusowym seansem telewizji narodowej.
Cieplak przypomina późnemu Rymkiewiczowi i jego wyznawcom twórczość wczesnego Rymkiewicza, w której kpił z polskiego mesjanizmu, romantyzmu, kultu dworków, orłów i ułanów.
W warstwie wizualnej spektakl jest połączeniem teatru Tadeusza Kantora z filmowym „Mad Maxem”.
Autor daje nam dość dokładny opis trwającej 31 dni podróży, w którym nie zabraknie zachwytów nad pięknem przyrody, najważniejsi są jednak towarzysze tej wyprawy.
Forma spektaklu jest mieszanką: teatru, performance’u, wykładu, koncertu oraz czytanych fragmentów wywiadów z Markiem Edelmanem i Andrzejem Stasiukiem.
Kiedy ludzie zasypiają, mieszkanie we władanie biorą ich mniejsze, choć targane tymi samymi emocjami (z nostalgią na czele) wersje.
Szwankuje zwłaszcza tekst. Na 12 postaci ciekawymi, wciągającymi historyjkami – a co za tym idzie, materiałem dla aktorów – obdarowane zostały dwie, a to za mało, żeby mówić o udanym przedstawieniu.
Nagroda za konsekwentne opowiadanie w teatrze o solidarności, współczuciu, budowaniu przez człowieka własnej tożsamości.