Czy opublikowany w 1952 r. sztandarowy utwór teatru absurdu ma dziś taką samą siłę, jak miewał w przeszłości? Do czego się odnosi i co opisuje figura Godota, na którego wciąż i wciąż czekają Vladimir i Estragon, bez sukcesu, ale z niegasnącą nadzieją, a może z braku innego pomysłu na życie czy energii i siły? Czy inscenizacja Piotra Cieplaka, jak wszystkie poprzednie, wierna literze tekstu, o co zadbali bezwzględnie autor sztuki i jej tłumacz, przynosi żywe odpowiedzi, czy raczej jest dobrze zrealizowaną lekcją historii światowego teatru? Reżyser jest znany z metafizycznego, duchowego podejścia do rzeczywistości, więc może taką – ostateczną, konfrontującą człowieka z życiem, Bogiem i śmiercią – przyjął interpretację? Dużo pytań, dużo symboli, mało (p)odpowiedzi. Duet włóczęgów czy wędrowców – a właściwie dwa, bo obok Didiego i Gogo są także spotykani przez nich wyniosły Pozzo (Cezary Kosiński) i jego sługa Lucky (Bartłomiej Bobrowski) – bywał odgrywany w konwencji smutnej klaunady, Cieplak wydaje się iść drogą realizmu i psychologii. To, jak to u niego, metafizyka w wersji trzymającej się ziemi.
Samuel Beckett, Czekając na Godota, reż. Piotr Cieplak, Teatr Narodowy w Warszawie