Ponad 20 lat temu dla przeciętnego Chińczyka, żyjącego w warunkach wszechobecnego dyktatu państwa komunistycznego i drobiazgowej regulacji codzienności, nie istniały żadne impulsy materialne. Płace były biurokratycznie ujednolicone (niewiele różniła się pensja np. profesora wyższej uczelni i wykwalifikowanego robotnika) i nie odzwierciedlały wydajności, na rynku niewiele było artykułów przemysłowych do nabycia. W społeczeństwie pokutował schemat powszechnej równości w biedzie, a tym samym donoszenia na każdego, kto się wyróżniał posiadaniem czegokolwiek cenniejszego (wróg ideologiczny? szpieg?). Szczyt marzeń wyrażał się terminem „trzy razy mieć”: zegarek na rękę, rower i małe radio tranzystorowe. Na początku lat 80. doszły do tego kolejne „trzy mieć”: pralka, telewizor, telefon. Powoli owych „mieć” przybywało, aż wreszcie przestano je liczyć i traktować jako coś nadzwyczajnego.
Natchniony ideologią rewolucyjny byt przeobraził się w przyziemne posiadanie – przede wszystkim pieniędzy, potem rzeczy, potem przyjemności, ale także – sprzyjających temu wszystkiemu znajomości i koneksji (guanxi), pozwalających na robienie pieniędzy bez przeszkód. Już wtedy Chińczycy ukuli hasło xiang qian kan (czyt. s’jang c’hjen khan), które w zależności od identycznie czytanego zapisu może znaczyć „patrzeć wprzód” (tak jak to nakazywała oficjalnie partia) lub „patrzeć na pieniądze” (tak jak interpretował to lud). Nie było w tym niczego nowego: w tradycji chińskiej bogactwo zawsze stawiano na czołowym miejscu obok długowieczności i potomków męskich, a jedno z popularnych przysłów mówiło: „z pieniędzmi – smok, bez pieniędzy – nędzny robak”.