Aneks kuchenny dla rodziców – z mikrofalówką i czajnikiem – jest położony tuż koło maleńkiej świetlicy, gdzie odbywają się zajęcia szkolne na oddziale hematologii i onkologii w Górnośląskim Centrum Zdrowia Dziecka i Matki w Katowicach. Kiedy ktoś płacze w tym aneksie, Monika Jóźwik, wychowawczyni oddziału, wie, że to rodzice nowych pacjentów. Pomaga im mówiąc: Płaczcie, każdy to przeżywa w taki sam sposób. A potem zdarza się jej wyjść ze szpitala i samej wybuchnąć płaczem. Bywa, że przez cały dzień nie ma czasu napić się kawy, a rodzice dokarmiają ją kanapkami, robią kawę, herbatę.
– Taka niezaplanowana wymiana wsparcia – mówi.
W Polsce działa 230 szpitalnych szkół. Mają dwie cechy specyficzne: to wielka rotacja uczniów i problemy ze znalezieniem odpowiednich nauczycieli. Poza studiami na kierunkach pedagogicznych powinni oni skończyć również podyplomowe studia z pedagogiki leczniczej. I, co najważniejsze, mieć w sobie wielką odporność psychiczną. – Właśnie odporność, a nie obojętność – podkreślają nauczyciele szpitalni.
W 2004 r. konkurs na dyrektora szkoły szpitalnej w katowickim Centrum wygrała Anna Jóźwik-Wabik i zaczęła szukać pracowników. Absolwentka kolegium językowego była zachwycona możliwością pracy z chorymi dziećmi. Ale we wrześniu zaczęła mdleć i lekarz kazał jej odejść z tej pracy. Absolwentka pedagogiki specjalnej, z piątką na dyplomie, po tygodniu pożegnała się z płaczem. Powiedziała: Nie jestem w stanie tu pracować.
Beata Molenda, zastępczyni dyrektorki, za każdym razem, gdy idzie na lekcję polskiego albo historii do dziecka, które jest w ciężkim stanie, ma ze sobą książkę o przygodach smoków. To ułatwia przełamanie lodów, umożliwia kontakt, angażuje wyobraźnię. – Właściwie to zawsze mam tę książkę ze sobą – przyznaje.