Czytelnik być może pamięta choć w części długą listę szykan stosowanych wobec naszych obywateli na granicy austriackiej (na przykład wymierzenie grzywny za dziesięć metrów przejechanych z dzieckiem na przednim siedzeniu wozu, długie oczekiwania na drobiazgową kontrolę, grubiaństwa w rodzaju „nie chcemy tu żadnych Polaków, także turystów”). Nie pozostajemy miejscowym strażnikom i celnikom dłużni. Oto dwa tylko przypadki z marca br., opowiadane mi ze wzburzeniem i przejęciem podczas wizyty w strażnicy Drasenhofen, którą odwiedziłem zaproszony przez austriacki MSZ. Samochód dobrej marki, z polską rejestracją, skierowany zostaje na pobocze do kontroli celnej. Wysiada z niego elegancki pan, pozdrawia gospodarzy nazistowskim ruchem wyciągniętej w górę ręki i gromkim „Heil Hitler”! Zdenerwowana oczekiwaniem dama z Polski udzieliła celnikom krótkiej lekcji historii: „Gdyby nie nasz Sobieski, was by w ogóle tu nie było”. Młody celnik pyta mnie: – O co wam w ogóle chodzi? Ani Rosjanie, ani Francuzi czy Włosi nie wypominają nam tu obozów koncentracyjnych, okupacji, nazistowskich okrucieństw. Robicie to tylko wy. A co ja, urodzony w latach siedemdziesiątych, mam wspólnego z hitleryzmem? Nie jesteśmy dla obywateli innych państw ani lepsi, ani gorsi. Jesteśmy po prostu ludźmi, którzy od czasu do czasu mają prawo być zmęczeni i zdenerwowani.
Wątek zmęczenia, przeciążenia pracą, konieczności drobiazgowej kontroli na granicy Unii Europejskiej, do której zobowiązują Austrię układy w Schöngen, towarzyszył stale także dalszym rozmowom i sporom. Podkreślałem w nich zawsze, że polski podróżny ma również prawo do zmęczenia i podenerwowania. W przeciwieństwie jednak do urzędnika celnego nie jest u siebie w domu, często nie zna języka, nie jest profesjonalistą, którego podczas szkoleń nauczają uprzejmej cierpliwości, rozładowywania konfliktów, opanowania.