Archiwum Polityki

Duch fabryki

Rozmowa z Lou Reedem, poetą, kompozytorem, artystą rocka

Czy to trudne być jednocześnie poetą i rockmanem?

Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Ja po prostu piszę, później śpiewam teksty do muzyki, którą komponuję. Akurat tak się składa, że ta a nie inna muzyka jest dla mnie najlepszą formą ekspresji. Dla mnie i dla tych tekstów. Jeśli dociera to do ludzi, to dobrze. Nieważne, czy ktoś nazwie to poezją, czy zaledwie tekstem piosenki.

30 lat temu rozstał się pan z Velvet Underground, zespołem-legendą, który pan założył. Kiedy słucham piosenek z pańskiej najnowszej płyty „Ecstasy”, ich klimat przypomina mi trochę tamte dawne dokonania.

Doprawdy?

To samo brzmienie gitary, ten sam głos, ta sama dynamika...

Mimo że minęło 30 lat? Traktuję to jako komplement, bo znaczyłoby to, że się nie zestarzałem. Przy nagrywaniu „Ecstasy” nie myślałem o powtarzaniu czegokolwiek. Każda płyta, którą robię, to kolejny etap, jeszcze jedno doświadczenie. Ale Velvet Underground rzeczywiście był szczególną propozycją. Zupełnie nie do przełknięcia przez główny nurt muzycznego show-businessu.

Ale też była to propozycja, która wielu zainspirowała. Choćby Davida Bowie czy zespoły punkrockowe z lat 70.

Może i był jakiś wpływ na Davida Bowie, ale punk? Nie miałem z tym towarzystwem żadnego kontaktu, nie widzę też znaczących pokrewieństw estetycznych.

Pisano jednak, że Velvet Underground i pańska twórczość z pierwszej połowy lat 70. w dużym stopniu uformowała styl twórców punkowej rebelii.

Któż tak pisał?

Na przykład angielski socjolog Dick Hebdige, który pańskie projekty z tamtych czasów nazwał „protopunkiem”. Nie zgadza się pan z tym?

Nie zgadzam się.

Polityka 23.2000 (2248) z dnia 03.06.2000; Kultura; s. 58
Reklama