Sąd Okręgowy w Warszawie zobowiązał wydawcę, redaktora naczelnego i dziennikarzy „Życia” do opublikowania na pierwszej stronie oświadczenia, w którym przeproszą Aleksandra Kwaśniewskiego za naruszenie jego dóbr osobistych. Publikacja „Wakacje z agentem” nieprawdziwie sugerowała bowiem zażyłość lidera polskiej lewicy z rosyjskim agentem.
Sprawa prezydent Kwaśniewski przeciwko redakcji „Życia” miała charakter precedensowy, postawiła na porządku dziennym kilka ważnych pytań. Choćby takie: jaka powinna istnieć relacja między wolnością prasy a prawem do obrony prywatności i ochrony godności osoby publicznej, do tego osoby publicznej nr 1 w państwie? Dalej, czy dziennikarzy, którzy deklarują, że rzetelnie próbowali wypełnić swoje reporterskie zadanie, sam ten fakt upoważnia do publikacji przygotowanego tekstu, pełnego niejasności i faktów niepotwierdzonych, bo nie znaleziono na to sposobu? Wreszcie, czy redakcja, przeciwko której prowadzona jest sprawa, powinna była w czasie procesu wykorzystywać swoje łamy dla propagandy swoich tez i racji? Czy aby nie mieliśmy do czynienia ze stosowaniem nacisku na sąd?
Intencje „Życia” były od początku czytelne. Pismo politycznie zwalczało i zwalcza nadal prezydenta. Sugestia, że spędzał wakacje z agentem prowadziła logicznie do wniosków o dalekosiężnym i złowrogim wymiarze, choć logika ta od początku – na zdrowy rozum – nie wytrzymywała próby. W końcu nawet gdyby Aleksander Kwaśniewski znalazł się w tym samym miejscu i czasie co Ałganow, to jaki z tego płynie wniosek?
Sąd nakazał przeprosiny, czyli przyznał rację prezydentowi, nie wymierzył jednak wnioskowanego, wysokiego zadośćuczynienia finansowego. I bardzo dobrze, bo przeprosiny za tendencyjne publikacje to jedno, a ekonomiczne zniszczenie gazety to już inna sprawa.