Im bardziej oddala się ubiegłoroczna wiosenna „wojna powietrzna o Kosowo”, a ślady zacierają i słabnie ludzka pamięć, tym mniejsza szansa, że poznamy całą prawdę o stratach zadanych przez sojusznicze samoloty siłom serbskim, siejącym terror wśród kosowskich Albańczyków. Chyba że w najbliższym czasie upadnie reżim Miloszevicia w Belgradzie, zapanuje tam pełna demokracja i nowy rząd dopuści do swoich tajemnic wojskowych międzynarodową komisję niezależnych ekspertów o nieskazitelnej reputacji. Byłoby lepiej, żeby raz na zawsze wszystko wyjaśnić i przeciąć wszelkie niezdrowe spekulacje, ale czy to realne?
To konieczne – uważa „Newsweek”, który opublikował dane z raportu sił powietrznych USA o „sprawdzalnej” liczbie zniszczonych ruchomych celów wojskowych: 14 czołgów, 18 transporterów opancerzonych, 20 dział artyleryjskich. Amerykański tygodnik bezlitośnie zestawił te dane ze wstępną oceną szefa kolegium szefów połączonych sztabów sił zbrojnych USA gen. Henry’ego Sheltona, przedstawioną prasie tuż po 78 dniach nalotów: około 120 czołgów, około 220 transporterów oraz „do 450 dział artyleryjskich i moździerzy”. W końcu czerwca 30-osobowy, w większości amerykański „zespół oceny skuteczności amunicji” doszukał się w Kosowie ujawnionej przez „Newsweeka” żałośnie niskiej liczby pozostałości po ruchomych celach. Po drugiej wizycie i skrupulatnej analizie informacji z innych źródeł – na podstawie mniej oczywistych śladów, zdjęć wykonanych przez sojusznicze samoloty w czasie operacji, informacji wywiadowczych i zeznań świadków – eksperci wojskowi tylko nieznacznie skorygowali optymistyczny bilans Sheltona.
Ich raport końcowy przedstawił w połowie września Radzie NATO i prasie w Brukseli ówczesny naczelny dowódca sił sojuszniczych w Europie, odesłany dziś w stan spoczynku amerykański generał Wesley Clark: 93 czołgi, 153 transportery, 389 dział i moździerzy.