Lech Kaczyński jako minister i prokurator generalny cieszy się dużą popularnością w społeczeństwie. Ludziom podoba się jego twardy stosunek do przestępców, co wielokrotnie już deklarował i obwieszczał. W kilku przypadkach także zademonstrował. Ale minister demonstruje także niezwykłą lekkość słowa. Już kilka miesięcy temu zapowiadał, że ujawni powiązania świata przestępczego z politykami, z czego się następnie wycofał. Teraz mówi, że jakieś bliżej nieokreślone grupy ze służb specjalnych sterują publikacjami prasowymi (przede wszystkim w „Rzeczpospolitej”), że w parlamencie zawiązała się zmowa (znowu nieokreślonej grupy posłów), a wszystko w celu skompromitowania tych, którzy z korupcją chcą walczyć oraz tych, którzy są politycznie niewygodni. Padają miliardowe sumy, nazwisko zagrożonego polityka... Minister i prokurator generalny w jednej osobie przyznał przy okazji, że o wielu ujawnionych przez dziennikarzy kryminalno-korupcyjnych sprawach na wysokich szczeblach władzy (Katowice) nie miał zielonego pojęcia, mimo że prowadzono ponoć tych spraw rozpoznanie śledcze. Każdy z zarysowanych wątków rodzi pytania o olbrzymim ciężarze. Czy rzeczywiście niektórzy dziennikarze służą służbom specjalnym i niecnym grom politycznym? Czy rzeczywiście działają w tych służbach i w Sejmie jakieś zorganizowane grupy, które tę grę prowadzą mając na celu – jak można zrozumieć – tzw. korzyści materialne? Czy rzeczywiście wiedza o działaniach służb i urzędów podległych nie jest znana ich przełożonym, w tym premierowi i ministrom?
Minister po sformułowaniu takich zarzutów albo – na znak sprzeciwu i protestu – ustępuje, albo domaga się dymisji innych, wskazanych z imienia, stanowisk i funkcji.