Na początek – wyjątek. Niedawno na warszawskich Szczęśliwicach odbył się koncert hiphopowy. Przed wejściem tłum młodych ludzi narzekających na zbyt drogie bilety. Mniejsza o polskie kapele, bo przecież najbardziej liczy się główna gwiazda koncertu, ponoć jeden z najlepszych didżejów w Europie – DJ Vadim i jego zespół Russian Percussion. DJ Vadim mieszka w Londynie, ale jest Rosjaninem. Dla polskich nastolatków fakt takiej a nie innej przynależności narodowej zdaje się nie grać żadnej roli – DJ Vadim to po prostu muzyk, który potrafi porwać hiphopową widownię. Najwyraźniej w umysłach młodych hiphopowców nie zagnieździł się negatywny stereotyp narodowy Rosjanina, a przynajmniej nie ma go tam, gdzie słucha się muzyki.
Uprzedzeń nie ma też Liroy, nasz najbardziej znany raper. Mówi, że kilka kapel zza wschodniej granicy zaskoczyło go pozytywnie. Jego zdaniem nie ma dla nich polskiego odpowiednika, a poza tym rosyjski, a także ukraiński hip-hop i rap grają profesjonalni muzycy, a nie amatorzy, co zbyt często zdarza się u nas.
Obrazek z innej bajki. Scena bitwy w filmowym „Panu Tadeuszu”. Po jednej stronie klasyczna cavaleria rusticana: bezładny, zgiełkliwy i niedomyty tłum, dopingowany gorzałką. To nasza szlachta. Po drugiej stronie – zdyscyplinowane, schludnie umundurowane szeregi fachowego wojska. To armia carska. Czyżby Andrzej Wajda rozbudowując ową scenę o wiele bardziej niż opisał ją Mickiewicz, chciał odwrócić zadawniony stereotyp, wedle którego ruski wojak jest nie tylko pijany, ale jeszcze bosy i nosi karabin na sznurku? Na pewno chodziło nie tylko o to, ale takie właśnie symboliczne zestawienie szlacheckiej Polski i carskiej Rosji niejednego zaskakuje.