Archiwum Polityki

Pan kotek był chory

Groźba przywleczenia do Polski choroby szalonych krów ujawniła konflikt między państwowymi i prywatnymi lekarzami weterynarii o to, kto ma zarabiać na badaniu bydła i mięsa. Z siedmiu tysięcy polskich weterynarzy, co trzeci pracuje w państwowej inspekcji weterynaryjnej, reszta na swoim. Jako pierwsi lekarze w Polsce weterynarze zostali bowiem przymusowo sprywatyzowani i na własnej skórze sprawdzili mechanizmy naszej – nieco skundlonej – gospodarki rynkowej.

Weterynaria przeszła na swój garnuszek z dnia na dzień. Precyzyjniej byłoby powiedzieć, że została wysłana na swoje, bo stało się to w 1991 r. na podstawie decyzji szefa URM Jacka Ambroziaka, wstrzymującej finansowanie przez budżet państwa lecznictwa dla zwierząt. – Mimo zwolnień grupowych na początku zapanowała euforia: wreszcie mieliśmy możliwość otwierania prywatnych praktyk, co w poprzedniej epoce było niemożliwe, bo uchodziło za przejaw nieposłuszeństwa wobec władzy – przypomina Igor Hutnikiewicz, wiceprezes Krajowej Izby Lekarsko-Weterynaryjnej. Prywatne gabinety lub lecznice rozpoczynały pracę na podstawie ustawy o działalności gospodarczej z grudnia 1988 r. i o dwa lata młodszej ustawy o zawodzie lekarza i izbach lekarsko-weterynaryjnych, bez żadnych działań osłonowych.

Gabinet w sypialni

Rzeczywistość szybko sprawiła lekarzom zimny prysznic: gabinety mnożyły się jak króliki, ale niewielu właścicieli stać było na ich wyposażenie, bo przez lata pracy na państwowym nie zgromadzili stosownej gotówki. Za to konkurencja rosła z dnia na dzień. W lepszej sytuacji byli ci, którzy odkupili czy wydzierżawili skomunalizowane lecznice państwowe (ale to zaledwie 7 proc.).

Maciej Onyszkiewicz wraz z trzema kolegami wynajął lecznicę byłego Stołecznego Zakładu Weterynarii przy Nowogrodzkiej w Warszawie, w której przepracował blisko 20 lat. Lokal jest przystosowany do funkcji, jaką nadal pełni, ma poczekalnię, gabinety i salę zabiegową. A ponadto pacjenci (czy raczej ich właściciele) przyzwyczajeni do funkcjonującej tu lecznicy pozostali jej wierni. Tak więc lekarze mają własne praktyki prywatne i swoich dawnych pacjentów, a koszty utrzymania dzielą solidarnie.

Beata Sochacka, właścicielka lecznicy Jamnik w Rzeszowie, otwarła praktykę w 1990 r.

Polityka 1.2001 (2279) z dnia 06.01.2001; Społeczeństwo; s. 72
Reklama