Sam w krótkim czasie zarobił na giełdzie osiem milionów złotych, więc może dobrze będzie nadzorować instytucje finansowe? Tak niektórzy komentują nominację Stanisława Kluzy, byłego ministra finansów, na stanowisko szefa Komisji Nadzoru Finansowego. Na razie nowy supernadzór wchłonął Komisję Papierów Wartościowych i Giełd oraz Komisję Nadzoru Ubezpieczeń i Funduszy Emerytalnych. Od 2008 r. przejmie też Komisję Nadzoru Bankowego, która już teraz połączona jest z supernadzorem unią personalną – Kluza jest także jej szefem. W ten oto sposób trzydziestolatek dostał do ręki ogromną władzę – także kadrową – nad najważniejszym, w głównej mierze prywatnym, sektorem gospodarki. Przez pięć lat nie można go odwołać.
Z rynków najpierw wydobyło się westchnienie ulgi, że to nie Cezary Mech. Teraz dochodzi niepokój – kto będzie sterował Kluzą? Czy skrzydło bliższe staremu, czy też nowemu premierowi? Ostatnie dni Kluzy w Ministerstwie Finansów świadczą, że bardzo starał się zasłużyć na tę nominację. Już w dniu powrotu Zyty Gilowskiej do rządu wręczył dymisję (z datą wcześniejszą) m.in. Jarosławowi Pietrasowi, odpowiedzialnemu za współpracę z zagranicą. Cały departament polityki zagranicznej został rozwiązany, dotychczasowi dyrektorzy stracili stanowiska, wielu – pracę. Zyta Gilowska jest wściekła, że Kluza przemeblował jej całe ministerstwo – zdradza wysoki urzędnik. Nie może jednak protestować. Mówi się bowiem, że faktycznym autorem czystek jest Antoni Macierewicz. W ramach walki z ubekistanem można zniszczyć wszystko. Joanna Solska