Nigdy nie żyło się nam tak dobrze i nigdy nie byliśmy tak bogaci – stwierdza czołowy ekonomiczny komentator Henric Borgström. A jednak wyborcy zdecydowali się na zmianę i oddanie władzy niezbyt doświadczonej w rządzeniu koalicji centroprawicowej. Dlaczego?
Ani politolodzy, ani socjaldemokraci nie znają odpowiedzi na to pytanie. Nowy konserwatywny premier 41-letni Fredrik Reinfeldt mówił z uznaniem o historycznych zasługach socjaldemokratów, określał się zwolennikiem zbudowanego przez nich szwedzkiego modelu i nawet swego przeciwnika 57-letniego Görana Perssona traktował z sympatią. Doszło do tego, że ugrupowanie Reinfeldta, należące do konserwatywnej międzynarodówki, kazało się nazywać w wyborach Nową Partią Robotniczą i z takim nadrukiem na koszulkach występowali w kampanii jego aktywiści. Sztuczka okazała się skuteczna, bowiem stara Socjaldemokratyczna Partia Robotnicza, tak brzmi jej oficjalna nazwa, najwięcej głosów straciła na rzecz konserwatystów.
W przeciwieństwie do swego konserwatywnego poprzednika Carla Bildta, który stał na czele rządu w latach 1991–1994, Reinfeldt odżegnywał się od prób zmiany systemu i demontażu państwa opiekuńczego. Wypowiadał się przeciwko neoliberalizmowi, ułatwieniom dla biznesu kosztem pracujących, radykalnym cięciom podatkowym i konfrontacji ze związkami zawodowymi. Stojąc na czele koalicji konserwatystów, liberałów, chadeków i centrum, Reinfeldt publicznie ogłosił w kampanii wyborczej, że przebije każdą ofertę socjaldemokratów rozszerzającą zakres opieki socjalnej szwedzkiego państwa dobrobytu.
Reinfeldt odciął się nawet od kulturowych wartości konserwatystów.
Z krytyką we własnych szeregach spotkał się udział Reinfeldta w kipiącej erotyzmem sztokholmskiej paradzie równości. Także jego poparcie dla małżeństw homoseksualistów, które, zgodnie z przygotowywanym obecnie projektem ustawy, mają zastąpić dotychczasowe związki partnerskie.