Pierwszy weekend projekcji „S@motności” przyciągnął 133 tys. widzów, co nie jest złym wynikiem, choć ustępuje lutowej inauguracji „Ja wam pokażę” (scenariusz Katarzyny Grocholi) – wówczas do kin poszło ponad 290 tys. Polaków. Recenzentki i recenzenci, nie czekając na wyrok publiczności, uznali film Witolda Adamka, mówiąc łagodnie, za produkcję niezbyt udaną. Czy jednak słusznie czepiają się reżysera, który zafascynowany książkowym pierwowzorem wiernie przeniósł na ekran jego ducha? Ducha monstrualnego kiczu ukrytego w każdym niemal akapicie powieści.
Przypomnijmy, głównymi bohaterami są, jak to w opowieściach o miłości bywa, On i Ona. On, polski samotny uczony, który wyemigrował do Niemiec, Ona – trzydziestoletnia piękna kobieta, niespełniająca się ani w profesjonalnej karierze, ani w drobnomieszczańskim i nuworyszowskim małżeństwie. Oboje szukają czegoś, czego im w życiu brakuje, znaczy miłości. Szukając, znajdują siebie, najpierw wirtualnie, w Internecie, by później realnie skonsumować romans. Gdzie? W stolicy miłości, rzecz jasna, czyli w Paryżu.
Pomysł na „S@motność w Sieci” narodził się 18 sierpnia 1998 r., wspomina Wiśniewski w „Molekułach emocji”, najnowszej swej książce wydanej nakładem Wydawnictwa Literackiego. Wracając ze Słupska do Frankfurtu z przesiadką na dworcu Berlin Lichtenberg autor, wówczas jeszcze nie pisarz, lecz naukowiec, napotkał wychudzonego, mówiącego do siebie mężczyznę. Nieznajomy wyciągnął do niego puszkę z piwem, ale gdy dostrzegł w jego oczach łzy, odsunął się i rzekł: „Słuchaj, kolego, ja nie chcę ci przeszkadzać. Nie chciałem naprawdę. Ja też nie lubię, gdy płaczę i ktoś się przyczepia. Już sobie idę. Płakać trzeba w spokoju. Tylko wtedy ma się z tego radość.