Archiwum Polityki

Dziwna sekta z katakumb

Niemal w sto lat po ukazaniu się i triumfalnym przyjęciu „Quo vadis” Henryka Sienkiewicza otrzymaliśmy polski przekład powieści Miki Waltariego „Wrogowie rodzaju ludzkiego”. Jest ona osadzona w tej samej epoce, ale mamy tu odmienne od znanego nam z „Quo vadis” spojrzenie na chrześcijaństwo, głębsze i bardziej realistyczne. Ani chrześcijanie nie są wyłącznie anielscy, ani poganie tylko bestialscy. Porównanie pod tym względem obu powieści mówi nam bardzo wiele nie tylko o ich autorach, ale również o czasach, w których powstawały. I usprawiedliwia pytanie: co jest prawdą, a co fikcją w „Quo vadis”, dziele, którego nową ekranizację zobaczymy w przyszłym roku?

Nocą gromadki ubogo odzianych osób, w kapturach nasuniętych na głowy, napływały z różnych stron ku jednemu miejscu za murami miasta; niektórzy przyświecali sobie latarkami, tu i ówdzie rozlegały się ciche pieśni, wymieniano pozdrowienia. Zbierali się przy podrzymskim cmentarzu, by po odśpiewaniu hymnu wysłuchać słów starca. Nauczał on zgromadzonych, że winni być łagodni, cisi, sprawiedliwi, ubodzy i czyści, by po śmierci żyć wiecznie w Chrystusie, który przebaczył nawet tym, którzy go na śmierć wydali i ukrzyżowali; albowiem Bóg jest wszechmiłością.

Tak – według Sienkiewicza – wyglądało zgromadzenie chrześcijan, w którym po raz pierwszy nierozpoznany uczestniczył Marek Winicjusz, poznając zasady wiary z ust samego apostoła Piotra. A w toku opowieści o losach rzymskiego arystokraty i wyznawców nowej wiary dowiadujemy się, że istotnie w życiu swoim realizowali oni w pełni owe wzniosłe nauki, przebaczając tym, od których doznali krzywd najstraszliwszych. Posłuszni prostym i jasnym przykazaniom swej wiary oraz jej głosicielom, zdają się nie mieć w sferze moralnej, indywidualnie i jako wspólnota, żadnych wątpliwości duchowych. Będąc więc niemal doskonale czyści i prości, niezachwiani w swych przekonaniach, nie stanowią wyraźnie zarysowanych osobowości. Wszyscy zdają się utkani ze światła, a jasność trudno cieniować i charakteryzować. Owszem, zdarza się ktoś nazbyt surowy wobec swych współwyznawców, jak Kryspus, natychmiast jednak spotyka się z ojcowską przyganą z ust samych apostołów. W istocie więc ci chrześcijanie pozostają w swej zbiorowości dla czytelnika tak samo nierozpoznawalni jak owe zakapturzone postacie, które Winicjusz ujrzał tamtej nocy.

Polityka 52.2000 (2277) z dnia 23.12.2000; Historia; s. 72
Reklama