Archiwum Polityki

Powrót synów

Artykuł, który odmienił ich życie, ukazał się w nowojorskim „Nowym Dzienniku” w maju, może czerwcu 1990 r. Pamiętają, że na Greenpoint wyrywano go sobie z rąk, wycinano, kserowano, streszczano przez telefon. Opowiadał o decyzji wyjazdu do Polski dwudziestokilkuletniego Roberta Końskiego. Historia wydawała się nierealna i odległa jak lot na Księżyc. A jednak postanowili pójść w ślady Końskiego.

Gazety i listy z Polski czytało się wtedy w USA z uwagą, ale i niedowierzaniem. Każdy dzień przynosił sensację. Człowiek nie zdążył się nacieszyć jedną, a już była następna. Może dlatego nadal nie wszyscy rozumieli, co tak naprawdę w ciągu minionego 1989 r. stało się w Polsce? Okrągły Stół, wybory 4 czerwca, premier Mazowiecki, Wałęsa w Kongresie USA i jego słowa: – We, The People.

W grudniu 1989 r. Sejm zmienił konstytucję. Usunął zapis o przewodniej roli PZPR, sojuszach ze Związkiem Radzieckim i krajami demokracji ludowej, zmienił nazwę państwa na Rzeczpospolita Polska i ogłosił, że jest to demokratyczne państwo prawa.

Robert Koński wybierał się właśnie w podróż do Warszawy, by 21 marca 1990 r. zostać urzędnikiem polskiego Ministerstwa Finansów.

List

Kilka tygodni wcześniej Robert Koński napisał list do wicepremiera Leszka Balcerowicza. Coś w stylu: „Nazywam się Robert Koński, urodziłem się w 1966 r. Od 15 roku życia mieszkam w USA. W ubiegłym roku skończyłem w Bostonie studia: stosunki międzynarodowe. Z ogromnym zainteresowaniem śledzę przemiany w Polsce. Nie mam żadnego doświadczenia, ale byłbym szczęśliwy, gdybym mógł się przydać i pracować dla kraju”.

Z Warszawy oddzwonili, kiedy właśnie zastanawiał się, o czym jeszcze mógłby napisać premierowi. Może o tym, jak wyjeżdżali z Polski tuż przed stanem wojennym: mama, siostra, on i dziadek? Może o spotkaniu z rodziną w Hatword, starą zamerykanizowaną Polonią, potomkami emigrantów z końca ubiegłego stulecia? Zawsze mieli w zanadrzu jakąś opowieść, przekazaną przez dziadków, ostatnich, którzy widzieli stary kraj. Te opowieści pełne były rubli, morgów, miedz, dziedziców, chat z klepiskiem zamiast podłogi i dziurą w dachu zamiast komina. Mógł opisać swój dom na przedmieściach Hatword, ładny, jeden z tych z garażem i trawnikiem od frontu w długim rzędzie identycznych ładnych domków.

Polityka 52.2000 (2277) z dnia 23.12.2000; Społeczeństwo; s. 84
Reklama