Do patriotyzmu przeszłych pokoleń Rosji nawiązywała swą symboliką ceremonia przekazania przez Borysa Jelcyna swemu następcy zwierzchnictwa nad Pułkiem Kremlowskim, przekształconym w 1993 r. w Pułk Prezydencki: defilujący na dziedzińcu Kremla pretorianie ubrani w mundury z czasów kampanii napoleońskiej mieli być żywym ucieleśnieniem chlubnych kart rosyjskiego oręża.
Przekształcając swą inaugurację w wystawną uroczystość „ku pokrzepieniu serc”, Putin zasugerował, że silny poparciem rodaków dokonał rzeczy niemożliwej: w czasie największego kryzysu uratował państwo. Pokazał, że można odbić się od dna, skonsolidować naród i przywrócić mu wiarę we własne siły i potęgę kraju. Prawdziwy sukces, dodał, to kwestia czasu i wytężonej pracy.
Kremlowscy politycy formułowali sądy o stabilnej demokracji w Rosji, co ma potwierdzać fakt, że najwyższa władza w państwie jest przekazywana w sposób godny mocarstwa i zgodny z konstytucją, w wyniku legalnej elekcji, bez zamachów stanu i bratobójczych wojen. Zdumiewającą karierę zrobiła w ostatnich dniach w Rosji zwłaszcza opinia doradcy amerykańskiego sekretarza stanu Strobe’a Talbotta, iż było to „pierwsze w tysiącletniej historii Rosji pokojowe przekazanie władzy”.
Można się zgodzić. Warto jednak w tym kontekście przypomnieć: wolna od komunizmu Rosja, którą pozostawił Jelcyn, doszła do punktu krytycznego. Osłabiona postępującą autonomizacją regionów, pogłębiającym się paraliżem instytucji państwa, rozdzierana konfliktami klanów i korporacji rywalizujących o sukcesję po Borysie Jelcynie, bitwami o władzę i pieniądze, skrajną anarchizacją życia politycznego zaczęła się staczać w otchłań chaosu. Kiedy więc w dzień sylwestrowy ub.r. Jelcyn zrezygnował z urzędu, mianując Putina p.o. prezydenta – świat odetchnął.