Miał hrabiowskie pochodzenie społeczne, „wrogów ustroju” w rodzinie, bliskich krewnych za granicą i przyjaciół na emigracji. Nie zerwał stosunków towarzyskich z niedobitkami arystokracji i pomagał im, gdy tylko mógł. Trudno o gorszą ankietę personalną, zwłaszcza w latach 1945–56, gdy dokument ten rozstrzygał często o ludzkim losie. Nie dość tego. Choć czytał wydawnictwa partyjne, a nawet „Historię WKP(b)”, utwierdzał się tylko w swej „ideologicznej i klasowej obcości”, by użyć ówczesnej formuły, która była wyrokiem skazującym. Co jeszcze gorsze, jego najbliższe otoczenie w Warszawie składało się głównie z osób, które, jeśli nawet opowiedziały się zaraz po wojnie za nową władzą, cofnęły jej swe uznanie w pierwszej połowie lat pięćdziesiątych. Na domiar złego był homoseksualistą i nawet nie bardzo się z tym krył.
Zygmunt Mycielski (1907–87) skupiał, jak widać, niemal wszystkie przymioty, które powinny były uczynić z niego pariasa Polski Ludowej. A przecież był w niej osobistością oficjalną: prezesem Związku Kompozytorów, przewodniczącym różnych, niekiedy ważnych komisji, członkiem Rady Kultury, krytykiem muzycznym „Przeglądu Kulturalnego” i redaktorem naczelnym „Ruchu Muzycznego”. Do 1968 r., gdy zaprotestował przeciw inwazji na Czechosłowację, uczestniczył w zebraniach i kongresach, chodził na przyjęcia do Prezydium Rady Ministrów i do kapitalistycznych ambasad, spotykał znakomitości przyjeżdżające z zagranicy, nie tylko muzyków, wyjeżdżał w oficjalnych delegacjach do sąsiednich krajów i do Chin, ale również na Zachód. W jakiejś mierze cieszył się zaufaniem władz, choć mówił wiele z tego, co myślał – z zachowaniem dobrych manier, ale całkiem stanowczo i tak, że jego stanowisko nie mogło budzić żadnych wątpliwości.