Osoby, które miały towarzyszyć Schröderowi w czasie jego wizyty w Warszawie, zebrały się o brzasku na lotnisku wojskowym Berlin-Tegel. Atmosfera była dość senna. Dziennikarze, grupa młodzieży, urzędnicy ministerialni. Rozmowy krążą wokół Nicei, sporów niemiecko-francuskich, połączeń komunikacyjnych.
Dopiero gdy nadchodzi grupa gości honorowych – politycy, którzy dawno zeszli z pierwszych stron dzienników, jak były prezydent RFN Walter Scheel – ci młodsi zdają sobie sprawę, że są świadkami niecodziennego wydarzenia. Airbus Luftwaffe przerzuca nie tylko pomost między przeszłością i teraźniejszością, między wspomnieniem dramatycznej drogi polsko-niemieckiego zbliżenia, a – nieco patetycznie mówiąc – budową nowej Europy, jako federacji państw sięgającej od Bałtyku po Morze Czarne i Adriatyk. W federacji tej oba państwa, Polska i Niemcy, przynajmniej w tej części kontynentu będą odgrywać rolę jednego z kilku motorów przyszłej polityki europejskiej.
Pretekstem tej wizyty była przeszłość, ale w stosunkach polsko-niemieckich coraz bardziej chodzi o przyszłość. Prosto z Okęcia Gerhard Schröder jedzie do Urzędu Rady Ministrów, bo to Jerzy Buzek jest inicjatorem tej wizyty. Po krótkiej rozmowie z premierem kanclerz wobec zebranych dziennikarzy adresuje do swych zachodnich kolegów z UE następujące słowa: „Nie ma lepszego miejsca niż Warszawa, by wyrazić publicznie wielką prośbę do kolegów z Rady Europy: bądźmy odważni i myślmy o Europie, do której należą Polska, Węgry, kraje bałtyckie, i sprawmy, by nasze narodowe interesy – nawet jeśli są zasadne – zeszły na plan dalszy wobec zjednoczenia Europy. Musimy wypełnić nasze zadanie... Nicea musi skończyć się sukcesem...”. W tym budynku, który dobrze pamięta peerelowskich dygnitarzy, słowa te brzmią jak prośba, a trochę jak modlitwa.